23 czerwca 2014

Rozdział 2



  Więc powiłam córkę, która nosi imię Namida...
- Myślę, że najodpowiedniejsze imię przyjdzie samo. Ono będzie wywodzić się z tych wszystkich odczuć, które będą Nam towarzyszyć w chwili narodzin dziecka. - Mężczyzna przejechał po brodzie dłonią i odgarnął sterczące, niebieskie włosy. 
Łzy? Czy przyjście Namidy na świat owiane było od początku żalem i smutkiem?
Ten stan, to było tak, jakby przez te siedem lat na prawdę nie żyła. Jakby z boku, nie wszystkiego będąc świadomą odgrywała rolę obserwatora. Gdybym tylko wiedziała jak ujarzmić zakamarki ludzkiego umysłu...
Wielokrotnie próbowała działać siłą woli. Myślała o swojej rodzinie, myślała o Fairy Tail. Od kąt przyznano jej miano Wróżki złożyła przysięgę, której jedynym świadkiem było jej własne sumienie. Przyrzekła sobie to... Przyrzekła sobie, że nigdy nie okryje hańbą Fairy Tail! Tymczasem od siedmiu lat "gniła" w tym cholernym łożu, a każdego dnia w jej sercu siane było nowe ziarenko nadziei. Szukała wyjścia z sytuacji, jednak rozum zdawał się podsuwać jej same nierealne pomysły. Wiara w to, że się wybudzi była dla niej jednym, wielkim znakiem zapytania. Czy podoła wyzwaniu?
 Muszę sobie z tym poradzić, możliwie jak najszybciej.





   Magnolia, gildia Fairy Tail.
Białowłosa piękność czyściła jeden z kufli Makarova, przy okazji gawędząc z niziutką osóbką. Drzwi gildii otwarły się, a ich próg przekroczył wysoki mężczyzna, obok którego szła młoda dziewczynka. Fernandes zrzucił z głowy kaptur czarnego płaszcza i westchnął. Spojrzał na córkę, która zrzuciła swój płaszcz. Wyczekująco wlepiała w niego ciemne oczy, ze złotawym blaskiem.
- Śmiało. - Stwierdził, posyłając córce ciepły uśmiech. Nim się obejrzał Namida odwróciła się na pięcie i popędziła do swoich rówieśników. Jellal spojrzał na Mirajane, stojącą za ladą. Uniósł kąciki ust i ruszył w jej kierunku zdecydowanym krokiem. Od paru dni dziewczyna znikała tajemniczo z gildii. Stosowała różne wymówki, takie jak krótkie misje, czy zakupy. Wczorajszego wieczora zastanawiał się nawet, czy wszystko u niej w porządku. Wtem do lady, przy której stały Mira i Levy podszedł Smoczy Zabójca.
- Wybrałaś już karzełku? - Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, potężne, umięśnione ręce, od nadgarstka po łokieć przyozdobione w piercing. Uniosła głowę i zmierzyła go piwnymi oczami. Zmarszczyła drobny nosek i zacisnęła usta w wąską kreskę. Kiwnęła głową, podając mu kartkę ze zlecaniem. Mężczyzna zarzucił na plecy starą, przedartą torbę i odwrócił się na pięcie. - Ruszaj się, nie mamy całego tygodnia. - Skwitował. Dziewczyna zacisnęła zęby w irytacji i wzięła głęboki wdech. Rany Gajeel! Nawet na wspólnej misji będzie traktował mnie jak dziecko, mimo tego, że jesteśmy niemal w tym samym wieku!  Pokręciła głową, już rezygnowała z wykłócania się z nim. Ruszyła, dorównując tempa Redfoxowi.
Fernandes usiadł przy ladzie i spojrzał na Mirajane mrużąc oczy.
- Co się dzieje?
Dziewczyna stała odwrócona plecami do przyjaciela. Słysząc pytanie przełknęła głośno ślinę. Co mu miała powiedzieć? "Erza żyje, tylko od siedmiu lat jest w śpiączce!"?
- Mira, odpowiedz mi.
Odezwał się ponownie po chwili grobowej ciszy. Jego głos stał się bardziej stanowczy, zdecydowanie nabrał na pewności siebie przez jej zwlekanie z odpowiedzią. Pokręciła głową, odwróciła się przodem do mężczyzny i na jej twarzy tkwił malowany uśmiech.
- Wszystko w porządku. Ostatnio mam tylko trochę więcej na głowie, rozumiesz. Brakło nam zapasów w spiżarce, Eve prosiła, żebym wzięła do siebie Kaia bo wybywali z Elfmanem na misję, w dodatku za dwa miesiące Fantazja i chciałam zrobić wstępne plany dla Miastrza... - Przyłożyła do rumianego policzka delikatną dłoń, a Fernandes zmarszczył brwi.
- Jeśli tylko będziesz potrzebowała pomocy wystarczy jedno słowo, wiesz to. - Dziewczyna pokiwała głową. Czuła niesamowite ciepło gdzieś tam, głęboko w sercu, gdy odczuwała tą rodzinną miłość panującą w gildii. Dla Fernandesa stała się jak siostra, ba, czasami nawet określał ją mianem Anioła Stróża! Gdyby nie ta kobieta, siedem lat temu prawdopodobnie całkiem by się załamał. Dziś, dzięki jej wierze w niego mógł choć próbować normalnie żyć. Podniósł się z krzesła i już chciał podejść do tablicy ze zgłoszeniami, gdy na jego ramieniu spoczęła ciężka dłoń innego mężczyzny. Odwrócił głowę i ujrzał dobrze mu znaną twarz.
- Ohayo Jellal, Mira - Odezwał się Salamander i zajął miejsce obok niebieskowłosego. Wyłożył na ladę kartkę papieru, jakby chciał ją wbić w mebel. Fernandes zerknął na dokument po czym uniósł swe spojrzenie na mężczyznę. Dragneel zabrał dłoń z papieru, odsłaniając jego zawartość i przyglądał się wyczekująco przyjaciołom. Podpalane krawędzie, zdobne pismo, pieczątka i podpis samej głowy miasta.
Białowłosa zaczęła śledzić wzrokiem krótki tekst. Zmarszczyła brwi, patrząc na Jellala.
- Więc w Magnolii odbędzie się bal, na cześć Królowej Hisui. - Burknął z obojętnością mężczyzna. Odsunął zaproszenie i odwrócił wzrok, dłonią przeczesując niebieskie włosy.
- Hę? - Natsu wpatrywał się w przyjaciela z osłupieniem, prawdę powiedziawszy nie miał pojęcia dlaczego zareagował w ten sposób. Przecież to zwyczajny bal! Podrapał się po głowie zdezorientowany. - Co jest? - Wlepił źrenice w Mircię, jednak dziewczyna nie była ani uśmiechnięta, ani smutna. Groźnie spojrzała na Natsu, odkładając kufel i odrzuciła lekko ścierkę. Fernandes zamknął oczy. Znów...




  Pamiętał jakby to było wczoraj. Czas się zatrzymał, a ludzie odstąpili im w zupełności parkietu. Muzyka w tle, choć stopniowo cichła, rozgrzewała ich zapał do wdzięcznego tańca. Przylgnęła swoim ciałem do ciała ukochanego. Dłońmi zatrzymał je na zgrabnej tali kobiety. Ona z kolei delikatnie ujęła w dłoniach jego twarz. Napotkali się spojrzeniami, wpatrywał się w jej oczy. W ciemno brązowe, pełne blasku, szczere oczy. Och, mógłby się w nich utopić! Na twarz Tytani wkradł się uśmiech, bo choć pieśń dobiegała końca to wciąż brzmiała w ich uszach, w ich sercach, przygrywając ich miłości. Mężczyzna złapał jej dłoń subtelnie, odsunął lewą nogę w tył i zrobił jeden ruch, który sprawił, że Szkarłatna wykonała pełen gracji obrót. Rozłożysta, balowa suknia zafalowała, by potem stopniowo się uspokajać. Gęste włosy, o nietypowym kolorze, upięte w eleganckim koku zaczęły puklami uciekać z wiązów. Chaotycznie ułożone, wbrew pozorom dodawały jej tylko więcej wdzięku i urody.



  (...) zupełnie zatracił się w swych wspomnieniach. Pamiętał wszystko, jego umysł potrafił odtworzyć każdą pieśń, która przygrywała im wtedy do tańca, każdy wypity wtedy napój i każdy uśmiech Scarlet. Stracił kontakt z rzeczywistością, zgubiło go marzenie, aby znów przeżyć kiedyś bal. Taki sam jak tamten. Strauss wiedziała, że to zaproszenie przypomni mu o jednym z cudowniejszych dni jego życia. Jako jedyna, poza nim samym wiedziała się, że wybrał ten bal na miejsce swych oświadczyn Erzie. Plany jednak nie poszły po jego myśli, wieczór minął im w błyskawicznym tempie i ostatecznie uczynił to kilka dni później, gdy nadarzyła się do tego wspaniała okazja. Białowłosa opuściła głowę. Natsu cały czas nawijał, choć nie zdawał sobie sprawy z tego, że nikt nie jest w humorze na słuchanie go.
- W każdym razie - kontynuował uparcie - zamierzam na tym balu oświadczyć się Lucy! - Uradowany jak małe dziecko uderzył pięścią, delikatnie jak na Salamandra, w blat. Fernandes poczuł się, jakby ktoś wycelował w jego nogi strzały, z jadem paraliżującym. Mirajane przełknęła ślinę, odwracając się do przyjaciół tyłem. Mężczyzna wypuścił z płuc powoli ciepłe powietrze i uniósł kąciki ust. Spojrzał na Dragneela, który obserwował ich podejrzliwie. Wstał i poklepał go po ramieniu, jak gdyby nigdy nic. Nie zrobił mi nic złego, nie mogę wiecznie zachowywać się tak egoistycznie i cały czas rozpaczać. 
- Masz już obrączkę?



  Obrzeża Magnolii.
Słońce zaczęło zachodzić, pokrywając niebo odcieniami szkarłatu i pomarańczy. Nad wąskim strumykiem, nieopodal lasu przesiadywały dwie dziewczyny. Starsza podniosła się z trawy i stanęła za przyjaciółką. Wypuściła kuc Namidy z wiązów i uśmiechnęła się, przeczesując jej gęste włosy zgrabnymi palcami.
- Nie smuć się. - Stwierdziła, łagodnym głosem. Miała brązowe buty i kapelusz, tego samego odcieniu, typowe dla kowboja. Białą, zwiewną sukienkę przed kolana, w pasie obwiązywał sznur, bezwładnie wiszący na jej prawym boku. Ozdobiony w drewniane koraliki, które z każdym powiewem wiatru obijały się o siebie głośno. Rozdzieliła włosy młodej Fernandes na trzy, grube pukle. Każdy z tych pukli ponownie rozdzieliła na trzy, a później zaczęła zaplatać z nich warkocze.
- Znalazłam na strychu album, pełen jej zdjęć.
Wlepiła tęczówki w dużą skrzynię. Była pokryta grubą warstwą kurzu, a jej wnętrza stróżowała potężna kłódka. Musi mieć już sporo lat. Stwierdziła dziewczyna. Nachyliła się nad starą skrzynią, nabrała głęboko powietrza i dmuchnęła na przedmiot z całej siły. Pierwsza warstwa kurzu uniosła się i rozproszyła wokół niej. Zasłoniła ręką twarz, kaszląc cicho i pokręciła głową. Była tak zafascynowana ostatnimi znaleziskami na strychu, że NIC nie mogło jej powstrzymać przed zajrzeniem do wnętrza skrzyni. Wzięła do ręki sztylet, z którym się nie rozstawała i wsunęła go do kłódki. Nim zdołała uporać się z ów przedmiotem minęło sporo czasu, ale Namida nigdy nie była osobom dającą łatwo za wygraną. Uparta jak osioł, to jej cecha przewodnia. Zdecydowanie.
Zagryzła dolną wargę, a jej ciemne oczy nabawiły się blasku. Z zaciekawieniem, uśmiechnięta i pewna siebie ostrożnie otworzyła skrzynię. Wyjęła z niej suknię balową. Aksamitną w dotyku, rozłożystą suknię, która wyglądała jak nowa, mimo upływu - zapewne - wielu lat. Oniemiała z wrażenia. Jej ubiór zwykle składał się z ciemno fioletowej koszulki i czarnej spódnicy przed kolana, pod tym względem wolała skromność. Poza tym, twierdziła, że jest magiem, a nie modelką. A tu nagle znalazła elegancką suknię, która ją oczarowała. Luźne rękawki do połowy ramienia, w tali obszyta maleńkimi perełkami, które na środku rozłożystej sukni swobodnie opadały. Środek gorsetu miał wstawkę z czarnej koronki, a sama suknia była w bladych odcieniach delikatnej zieleni. 
- Jest... Piękna... - Spojrzała kątem oka do skrzyni i prędko odłożyła ubranie na krzesło. Więc to nie koniec niespodzianek. Skwitowała w myślach i sięgnęła po ciężką księgę, leżącą na dnie skrzyni. Dmuchnęła w okładkę, z której rozproszył się kurz i zmarszczyła zabawnie nos. Otworzyła niepewnie pierwszą stronę, gdzie widniał napis "Album Reedus". Prędko przewróciła kartkę, a widok pierwszego malunku zabrał jej dech w piersiach. Nie dosyć, że Reedus malował zachwycająco realistycznie, to obraz przedstawiał jej matkę. Erza Scarlet, siedziała w białej koszuli i granatowej spódnicy, popijając herbatkę z filiżanki. Uśmiechnięta szczerze w kierunku cioteczki Lucy. Kolejna kartka. Przejechała dłonią po ujętej na kartce chwili. Tytania, w czarnej koszulce, złotawej spódnicy, na plaży. Całując pewnego wysokiego mężczyznę o niebieskich włosach. A pod spodem cytat, który Namida prześledziła wzrokiem.
,,Miłość przeszkadza śmierci. Miłość jest życiem. Wszystko co rozumiem, rozumiem tylko dlatego, że kocham. Wszystko tylko nią est związane." - Lew Tołstoj
Zatrzasnęła z hukiem księgę i zamknęła oczy rozdrażniona. Schowała do skrzyni suknię balową, zamknęła ją i pospieszenie zbiegła na dół, z albumem wtulonym do piersi. Szklane od łez oczy wyrażały nadzieję. Nadzieję na to, że będzie mogła zatrzymać choć cząstkę swej nieżywej matki przy sobie. 
Asuka uważnie przyglądała się Namidzie, zaplatając z trzech mniejszych warkoczyków jeden, gruby i dorodny warkocz. Pogłaskała ją po policzku subtelnie, a gdy skończyła przy jej włosach, znów zajęła miejsce obok. Namida siedziała z podkulonymi nogami, otulając kolana rękami. Wpatrywała się z żalem w wodę, która raz płynęła spokojnie, by po chwili rwać jak szalona.
- Była piękną kobietą. - Skwitowała. Connell objęła ją ramionami. Namida nigdy nie zachowywała się tak, jak pozostali w jej wieku. Wyprzedzała innych rówieśników pod względem rozwoju emocjonalnego, zdecydowanie. Czasami słyszała, że tę cechę odziedziczyła po zmarłej matce. Ha! Ludzie prawie cały czas je porównywali. Szkarłatna podniosła się gwałtownie z ziemi i zacisnęła dłonie w pięści. Asuka również się podniosła, omiotła ją zdziwionym spojrzeniem.
- Chodźmy już. - Wyszeptała siedmiolatka i odwróciła się na pięcie, ruszając do gildii.
Śmierć nie rozdziela ludzi... Ona kpi, poddając nas ciężkiej próbie przetrwania...


Dodanie 2 rozdziału trwało nieco dłużej, niż w przypadku 1, poza tym, ten jest o wiele krótszy. Mam nadzieję, że Was to nie zrazi... Starałam się odrobinkę odbiec od dramatyzmu, a wybudować minimalnie więcej napięcia, ale jak to ja, Happy~Chan - spec od zawalania! 
Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, natomiast w najbliższym czasie chciałabym się odnieść do misji Gajeela i Levy, gdyż postaram się sprawić, żeby miała ona większe znaczenie w dalszej części.
Tfu tfu, za dużo już powiedziałam!
Jeszcze raz Was przepraszam, zawaliłam, no i krótki mocno bardzo... 
jednak rozdział tworzony z serduszka z dedykacją dla Foxi. ;**

2 czerwca 2014

Rozdział 1


 Obrzeża Magnolii, las. Dom Porlyusici.
Przy okrągłym stole siedziały dwie kobiety. Lucy, a naprzeciwko niej Mira. Promienie słońca, które cienkimi smugami wpadały przez okno oświetlały twarz blondynki. Czuła delikatne, przyjemne ciepło na swoich policzkach. Nie było ono w prawdzie tak cudowne, jak ciepło, które ofiarował jej pewien chłopak. W palcach prawej dłoni trzymała ucho od kubka, w którym była zimna herbata. Wpatrywała się w napój, czasami tylko spoglądając na starszą kobietę, szykującą kolejne lekarstwo dla jej nieprzytomnej przyjaciółki. Mirajane z kolei cichutko stukała paznokciami o mebel przy którym siedziała. Bialutkie włosy otulały jej szyję i ramiona. Delikatnie się unosiły za każdym razem, kiedy obok przeszła starsza kobieta. Wpatrywała się w wazon, stojący na środku stołu. Przyglądała się płatkom szkarłatnych różyczek, które jeszcze nie rozkwitły, tym samym nie okazując w pełni swej zachwycającej natury. Porlyusica zajęła w końcu miejsce przy swych towarzyszkach, z głośnym westchnięciem. Mira wnioskowała z jej miny, że jest już bardzo zmęczona. Ona sama najchętniej okryła by się pierzyną w swoim wygodnym łóżku. Różowowłosa spojrzała na Heartfilię, która skinęła subtelnie głową. Staruszka odchrząknęła i spojrzała poważnie na Strauss, zaczynając swój wywód.
- Jellal nie może się o tym dowiedzieć. - Zaczęła. Białowłosa spojrzała na nią, marszcząc brwi.
- Dlaczego ukrywacie przed nim, że Erza żyje? - Zapytała.
- Ponieważ szansę na jej wybudzenie wynoszą zaledwie 50%. Poza tym, nawet jeśli się wybudzi to nie wiemy kiedy. - Różowowłosa przejechała po łuku brwiowym palcami z utrapieniem. Strauss opuściła głowę, a wtedy do głosu doszła trzecia kobieta.
- Gdyby przez kilka lat łudził się, że Erza przeżyje, po czym dowiedział, że nie wywalczyła sobie powrotu ze śpiączki... - Lucy zagryzła wargę. - Sama rozumiesz. - No tak. Mogła się wybudzić. Mogła, nie musiała.
- Czemu tutaj jestem? - Mirajane wlepiła niebieskie oczy w panią medyk. 
- Od pół roku dostajemy od niej sygnały, które prawdopodobnie świadczą o tym, że jest wszystkiego świadoma. Już wcześniej przykładowo zdarzało się, że otwarła na ułamek sekundy oczy... 
- Kiedy mówiłam do Erzy, trzymając jej dłoń Ona poruszyła palcami. Zrobiła to już parę razy. - Wtrąciła Lucy. - Obie mamy nadzieję, że daje nam powody do tego, abyśmy były gotowe na jej przebudzenie. Od tamtej pory rozmawiamy do niej częściej, zdajemy jej relacje z tego co dzieje się w gildii, czy jak zmienia się Magnolia, ale... Nigdy nie poruszamy tematu Jellala albo Namidy. - Heartfilia westchnęła głęboko, otulając w dłoniach kubek z zimnym napojem. Upiła łyk zielonej herbaty i posłała Strauss uśmiech zmęczonej, ale szczęśliwej osoby. - Ulżyło mi, że mogłam Ci o tym w końcu powiedzieć. Natsu nie potrafiłby tego zrozumieć, a na Ciebie wiem, że mogę liczyć. - Dokończyła. Porlyusica nie wtrącała się jej w słowo, tylko bacznie przyglądała jej słuchaczce. 
- Rozumiem. - Kiwnęła głową Mira i spojrzała poważnie na staruszkę. - Ale dalej mi nie wyjaśniłyście po co jestem Wam potrzebna.
- Nie nam. - Skwitowała Edolańska Grandine, przymykając oczy. - Jesteś potrzebna Scarlet. Prócz Jellala to Ty najlepiej znasz jej córkę. Pomagasz mu w wychowaniu Namidy od dnia jej narodzin. Chcemy, żebyś stopniowo wprowadzała Erzę w świadomość tego, że ma dziecko. Córkę, która razem z jej niedoszłym mężem każdego dnia o niej myślą. Ludzi, którzy każdego dnia za nią tęsknią.  
- Sądzisz, że dzięki temu się wybudzi ze śpiączki? - Strauss poczuła nadzieję, rodzącą się głęboko w jej sercu. Uśmiechnęła się słabo. Lucy kiwnęła zdecydowanie głową. Bezgranicznie wierzyła w to, że Tytania się przebudzi. Białowłosa zakryła zmęczoną twarz w dłoniach. Na prawdę tego dnia nie miała już na nic siły.
  Kiedy Mirajane wyszła z domu Porlyusici niebo było wysłane gwiazdami. Z jej różowych ust wydobyło się zmęczone westchnienie. Ruszyła przez gęsty las, pod nosem cichutko nucąc melodię. Czas płynął jej wolno. Miała wrażenie, jakby ciągnęła za sobą dwa ciężarki, a to tylko utrudniało dotarcie do domu w spokoju. Przymknęła powieki, z rozmarzeniem się uśmiechając. Ten dzień był pełen niespodzianek. Nadal nie potrafię uwierzyć w to, że Erza na prawdę żyje...  Myśląc o tym wszystkim, co stało się zaledwie parę godzin temu dziewczyna nie zauważyła obalonego drzewa. Wpadła na nie i aż syknęła z bólu, cofając się, a przy okazji rozmasowując piszczel. W ciągu paru sekund straciła poczucie czasu. Spojrzała na rozgwieżdżone niebo i księżyc, w kształcie półkola. Nagle zamrugała gwałtownie oczami i wtedy spostrzegła, że jest na miejscu. Szerokim krokiem obeszła obalone drzewo, a później wbiegła na kamienną ścieżkę, prowadzącą prosto do Żeńskiego Akademika Fairy Tail.




  Godzina 02:07, Magnolia.
Śnił głęboko, a początkiem choroby - sen. Stał w progu pomieszczenia, będącego pod budynkiem ich gildii. Czuł się zupełnie tak, jakby w tym momencie ktoś za pomocą magii przeniósł go w czasie. Jakby ktoś bezlitośnie, zacierając ręce znów kazał mu to wszystko przeżywać. Rozpoznał to miejsce. Czuł jak narastała w nim adrenalina, a mimo to - nogi stały w miejscu. Chciał nimi poruszyć, krzycząc z całych sił:
- Rusz się..! - Nie mógł. Tak, jakby ktoś solidnymi gwoździami wbił jego stopy do podłogi. Szarpał się, miotał jak opętany i nic. Ani kroku. - Kurwa! 
- Erza, trzymaj się! Słyszysz?! Nie możesz... Nie możesz u-umierać... - Kiedy usłyszał te słowa to, choć z całego serca pragnął więcej tego nie oglądać, skierował spojrzenie przed siebie. W jego szeroko otwartych oczach ciemne źrenice maksymalnie się zmniejszyły. Zaniemówił. Lucy gładziła lekko zaróżowiony policzek Erzy. Tytania leżała z głową w jej kolanach, z zamkniętymi oczami i siniejącymi ustami. Nieprzytomna. 
Wydał z siebie cichy dźwięk, który przypominał szloch małego dziecka.
- Ona nie umarła! Ona żyje! - Jak w transie, niczym drapieżna bestia próbował wydostać się z progu, przybiec do niej, ale na nic. Darł się tak głośno jak było to możliwe, ale... Do nikogo to nie docierało... Lucy go nie słyszała... Nie słyszał go Natsu, który sprawczynię ów tragedii zawistnie doprowadzał do stanu nieuchronnej śmierci. Wymachiwał rękami, próbował za ich pomocom oderwać stopy od ziemi, ale nie potrafił. - Kurwa mać! - Powoli adrenalina ustępowała depresyjnemu rozpaczaniu. Jego serce pękało na pół. Ze łzami w oczach uderzał pięściami w kamienną ścianę, z całych sił. Krew pokryła jego kostki w potężnych dłoniach, ale to nie uśmierzyło jego prawdziwego bólu. Nie był w stanie zaznać ukojenia, już nigdy go nie zazna. Wiedział. 
- ERZAAAA! - Piskliwy krzyk Heartfili, który pod koniec gwałtownie się załamał znów nakazał mu spojrzeć w tamtą stronę. Delikatna ręka Tytani opadła bezwładnie na podłogę, wyślizgując się z dłoni kochanej przyjaciółki.
- Zabierzcie ją do Porlyusici! Już! Teraz! - Wrzeszczał ochryple, ale wciąż nikt go nie słyszał. Złapał się za głowę, był w stanie powyrywać sobie z niej wszystkie włosy. - Zdążycie, Lucy! ZABIERZ JĄ STĄD! - Nie reagowała. Nie potrafił głośniej, co miał zrobić?! Opadł na kolana, wbijając pokrwawione pięści w podłogę, tym samym robiąc w niej duże zagłębienie. Jego oczy były przepełnione łzami, wszystko widział jak przez mgłę. Trzęsące się ręce uniósł i powoli wyprostował. Zacisnął mocno powieki, sycząc pod nosem, ból połamanych kości u rąk dawał się we znaki. Drżące ręce, otulone przez krew. - Szkarłat... - Szepnął pod nosem, wpatrując się w stróżki krwi. Wolno płynęły po jego nadgarstkach, a później kropelka po kropelce rozbryzgiwały się na jego spodniach, zostawiając po sobie wielkie plamy. Zachłysnął się. Zachłysnął się swoim szczęściem. Spacerami w promieniach słońca, jej bliskością, zachłysnął się miłością do niej. A teraz nie mógł tego przetrwać. Ona ginęła na jego oczach. Co roku, gdy nadchodziła rocznica jej śmierci, On śnił. Od siedmiu lat listopad przypominał mu o tym dniu.
- Naaaaaaaaaatsu! - Kolejny wrzask Lucy. Blondynka odchyliła głowę w tył, pogrążając się w zatrważającym płaczu. Dopiero wtedy Dragneel odwrócił głowę i dostrzegł, że jego przyjaciółka na prawdę umiera. Potykając się o własne nogi podbiegł do niej i padł na kolana, łapiąc za chłodne dłonie. Siedem lat temu wbiegł w miejsce wydarzeń w tym momencie. W snach również, dopiero teraz świadomość go wypuszczała z szyderczego uścisku. Umysł płatał figle, mieszając w jego wspomnieniach. 
- ERZA! - Wystartował z miejsca, szybko i zwinnie jak gepard. Lucy i Natsu wstrzymali oddech, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Blondynka przyłożyła opuszki drżących palców do ust, a łzy jak wodospad płynęły po jej bladej twarzy. Mężczyzna bez chwili zwłoki wziął swą ukochaną na ręce, z cichym łkaniem. Natsu podniósł się z ziemi i wpatrywał się w to wszystko, jakby stał przed nim duch. Ręce i nogi kobiety wisiały w powietrzu, głowę miała odchyloną bezwładnie w tył. Jej długie, szkarłatne włosy przesłaniały jej oczy i mieszały się z zaschniętą krwią na jej skroni. Nie mógł tego znieść, ten widok rozrywał jego serce! Zacisnął zęby i znów spróbował poruszyć nogami, nie mógł. Nie potrafił! 
- Natsu! - Rozglądał się dookoła, gotów był zrobić wszystko, byle tylko Salamander zabrał jego najdroższą do Porlyusici, ale... Wokół już nikogo nie było...
  Śnisz Ty i śni Ona. Śnicie razem. Podpowiedział głos w jego głowie, sprawiając tym samym, że zerwał się jak poparzony z łóżka. Głośno dysząc przetarł zaspane oczy i rozbieganym spojrzeniem upewnił się, że jest w swym domu. Z czasem jego oddech powoli zaczął się uspokajać. Usiadł na łóżku i przetarł dłońmi zmęczoną twarz. 
- Już niebawem. - Mruknął do siebie i pokręcił głową.
- Co niebawem? - Zapytała mała postać, w progu pokoju. Jellal zmrużył oczy, a po chwili wzniósł kąciki ust.
- Nie powinnaś o tej godzinie spać? - Zapytał, oświetlając w pokoju lampkę. Namida trzymała starego, pluszowego miśka, przyglądając mu się niemrawo. Ziewnęła przeciągle, a później usiadła na skraju jego łóżka. 
- A Ty? - Mężczyzna został bez słowa. Nie spodziewałem się, że Mirajane Cię tak szkoli. Zamyśliwszy się spojrzał na wskazówki zegara. Wskazywały środek nocy.
- Kakao? - Zerknął na dziewczynkę, która słysząc to "magiczne" słowo niemal oszalała z radości.
- Hai! - Podniosła się nagle z jego łóżka i razem z ulubionym pluszakiem popędziła do kuchni. Poszedł za nią, a niech ich kakaowej tradycji stanie się zadość. Niegdyś był to jedyny sposób, by Namida mogła w spokoju usnąć. Zwykle Mirajane go za to karciła, powtarzając, że nie powinien jej uczyć picia kakao w środku nocy.



  Podziemia domu Porlyusici.
Staruszka krzątała się po pomieszczeniu, szykując na jutrzejszy ranek ostatnie leki dla Scarlet. Sama również była wykończona przebiegiem ostatniego dnia. Opadła na krzesło, stojące przy łóżku jej pacjentki. Westchnęła ciężko, przyglądając się jej uważnie. 
- Na co czekasz? Dosyć czasu już minęło. Koniec tego wiecznego śnienia. - Wymamrotała i wzięła w dłoń drobne pudełeczko z szafki. Otwarła je i ujęła drogocenny przedmiot palcami. - Czeka na Ciebie coś ważnego. - Dodała, przyglądając się jej złotej obrączce, przeplatanej srebrnym pasem. Zerknęła na jej spokojną twarz. - Nie zawiedź go. 
Wstała z krzesła i odłożyła jej obrączkę do małego pudełeczka. Wierzyła, że właścicielka biżuterii już niebawem włoży ją ponownie na palec. Zgasiła świecę i wyszła z pomieszczenia, zamykając drzwi. 
  
  Z samego rana wyruszyła do gildii, aby sprawdzić, czy działo się coś nowego podczas jej nieobecności. Skoro Jellal wrócił z misji to nie musiała opiekować się Namidą, a Kiana obiecała, że ogarnie wszystko samodzielnie tego dnia. Już miała wkroczyć na leśną ścieżkę,  gdy do jej uszu dobiegł potężny, męski głos.
- Siostrzyczko! - Elfman stał tuż za nią, z zakłopotanym uśmiechem. Obok maga był niski chłopiec, z białym irokezem.
- Och, Elfman! - Mira położyła dłoń na policzku z ciepłym uśmiechem. - Witajcie.
- Jak zawsze czuła. To takie męskie. - Stwierdził umięśniony mężczyzna. Chłopak w irokezie poprawił okulary i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. 
- Tato, ciocia jest kobietą. - Skwitował z politowaniem.
- Eto, mogłabyś... Mogłabyś zająć się dziś Kaiem? Wiesz, chciałem przyszykować coś specjalnego dla Eve z okazji 5 rocznicy ślubu... Chcę żeby to było takie męskie. - Mężczyzna przejechał ręką po karku ze strapieniem na twarzy. Strauss uwielbiała zajmować się synem swego brata. Mimo tego, że bywał czasami arogancki, co uważała, że odziedziczył po matce, kochała go. 
- Przykro mi Elfman, ale dzisiaj jestem bardzo zajęta. Nie dam rady Ci pomóc... - Zmarszczyła brwi i poczuła jak ogarniają ją wyrzuty sumienia, gdy jej brat westchnął z rezygnacją. Kochał Eve tak bardzo i mimo pięcioletniego małżeństwa wciąż zabiegał o jej względy, to było takie urocze! Białowłosa rozkleiła się, zakrywając twarz w dłoniach.
- Gomenasai! - Wyłkała, pożerana przez poczucie winy. Elfman i Kai w panice nie wiedzieli co zrobić. Przytulić ją? Powiedzieć coś? A może uciec!? Co teraz!?
- Nee-chan, nie płacz, błagam! To nie jest męskie! - Wycedził mężczyzna z rozpaczą wymalowaną na twarzy. Do tego wszystkiego doszła jeszcze blondynka.
- Ohayo! - Lucy pomachała ręką przyjaciołom i spojrzała na Mirę, perfekcyjnie udając zaskoczenie. W gruncie rzeczy przyszła tu celowo. Wiedziała, że ją tu znajdzie. - Mirajane! Jak dobrze, że Cię widzę! Chodź chodź, musimy prędko zgłosić się do Porlyusici, podobno potrzebuje naszej pomocy! - Strauss spojrzeli na nią otumanieni. W tym czasie Heartfilia złapała nadgarstek przyjaciółki i biegiem ruszyła w głąb lasu. Obie znikły z pola widzenia młodych mężczyzn, a Ci dalej stali jak wbici w ziemię.
- To było... Dziwne... - Stwierdził Kai.
- Tak. Zdecydowanie NIE męskie. - odpowiedział mu ojciec, po czym ponownie udali się do gildii.
   - Ufff, dziękuję Ci... - Wyszeptała białowłosa, a blondynka puściła jej oczko, zwalniając tempa. 
- Więc to tam chodzisz każdego ranka. Natsu nigdy nie miał nic przeciwko? - Spojrzała na nią. Od siedmiu lat każdego ranka znikała i jej partner się nie zorientował?
- Wiesz, to jest Natsu. Poza tym zwykle z samego rana pędzi do gildii i nawet nie wie, że nie ma mnie w domu. - Uśmiechnęła się słabo i odetchnęła.



  Pierwszym, co zrobiła po wstaniu to było ubranie się. Później zjadła skromne śniadanie i zabierając kilka ziół otwarła drzwi, prowadzące w podziemia jej domku. Nie zamykała ich, gdyż zraz miała przyjść Lucy. 
Zeszła leniwie po ciągnących się, kamiennych schodach i w końcu, po przejściu kolejnych drzwi znalazła się w pomieszczeniu, gdzie spała Erza. Zatrzymała się przy szafce i spojrzała na nią z westchnięciem. 
- Porlyusica! - Usłyszała za sobą głos Lucy. Dziewczyna, wraz z Mirajane stanęły obok niej, przyglądając się miksturom. Starsza kobieta podała Heartfili jedną z nich.
- Podaj jej to. - Zarządziła stanowczo. - A Ty natrzesz jej szyję i policzki tym ziołem. - Dodała, dając roślinę w delikatne dłonie białowłosej. Obie zerknęły na nią, subtelnie się uśmiechając. Różowowłosa przyglądała się im bez wyrazu, po czym syknęła pod nosem. - Wynocha mi stąd! Nienawidzę ludzi! 
- H-hai... - Odpowiedziały równocześnie. Mira i Lucy cofnęły się o krok w tył i z zakłopotanym uśmiechem podeszły do Scarlet.
Blondynka uniosła jej głowę i podała jej ostrożnie napój. Przy okazji wspomniała jej o tym, co widziała tego ranka.
- Gray zdaje się dał Juvi szansę. Szli dziś razem w kierunku gildii i choć to Juvia trzymała go pod ramię to Gray się nie sprzeciwiał. Co więcej, wyglądał nawet na zadowolonego.
- Yare yare. Wygląda na to, że mamy kolejnych zakochanych! - Skwitowała Mircia, przykładając dłoń do policzka z uśmiechem. - Oby im się wiodło. Tak jak Tobie i Natsu! - Dodała, a widząc, że przyjaciółka skończyła podawanie leku wzięła zioło, przejeżdżając nim po karku Tytani. 
Mogłaby przysiąc, że nacierała delikatnie, a jednak głowa Erzy odwróciła się w prawo. Z lekka zdezorientowana zabrała rękę, a jej towarzyszki spojrzały na nią pytająco. 
- Coś nie tak? - Mirajane spojrzała na nie kryjąc zdenerwowanie, uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Wszystko w porządku.
Porlyusica spojrzała porozumiewawczo na Lucy.
- Wiesz, musimy przejść się na targowisko po parę ziół, bo się kończą. Może nas trochę nie być... - Zaczęła blondynka, przejeżdżając dłonią po ramieniu.
- Zajmij się Erzą. - Skwitowała staruszka, a później razem z Heartfilią opuściły podziemia i jej dom.

  - To dziś? - Zapytała Lucy.
- Blisko. - Porlyusica zmrużyła oczy, pogrążając się w otchłani przemyśleń. Miejmy nadzieję.




   - Minęło grubo ponad pół dnia, a One dalej nie wróciły. - Kobieta westchnęła i spojrzała na śpiącą przyjaciółkę. W tym czasie zdążyła jej opowiedzieć o tym, że na jej przebudzenie czeka pewna malutka osoba. - Wracając do tematu, dorobiłaś się prawdziwego skarbu, Erzo. I dlatego musisz się w końcu wybudzić z tej śpiączki... - Odgarnęła delikatnie grzywkę z jej oczu i pogładziła jej policzek. Ucałowała delikatnie czoło szkarłatnowłosej i cichutko westchnęła. - Nie bój się. Wszyscy na Ciebie czekamy. Obiecuję... Daję słowo, że Ci pomogę przejść przez to wszystko! - Mirajane, pewna siebie uniosła wysoko kąciki ust. Mówiąc te wszystkie słowa do Scarlet podpierała na duchu również samą siebie. Wstała z krzesła i ruszyła kamiennymi schodami w górę. Podziemia były chłodne, poza tym liczyła na to, że Porlyusica ma u góry czarną herbatę. 

  Bogom wolno rzucać kostką
Ich umysły są tak zimne jak lód
I ktoś tutaj na dole
Traci kogoś ważnego
Zwycięzca bierze wszystko
Przegrany musi upaść
To jest zwyczajnie proste
Czy powinnam narzekać?


   
  Mogę śmiało powiedzieć, że pędzę nieco z biegiem wydarzeń. Chcę Was jeszcze czymś zaskoczyć. Nie do końca możecie czuć się bezpieczni. Moje durne pomysły czyhają na Was w tym opowiadaniu, więc poważnie przemyślcie, czy chcecie dalej w nie brnąć. Poza tym jestem bardzo niezadowolona z rozdziału. Ostatecznie zawiodłam samą siebie, gdyż zamiast ubrać mój pomysł w dostojny garnitur to odziałam go w jakieś robocze łachmany... Oby następnym razem było lepiej... 
Ale następnego razu nie doczekacie się tak szybko. Raczej. Czerwiec szykuje mi jeszcze kilka niespodzianek, takich jak występ na 30-leciu pewnego klubu kulturowego, dentystę... ;-; Nie wiem co dalej ze mną będzie. Trzymajcie kciuki. Ja w przeciwieństwie do Jellal'a nie mam nic do listopada, za to nienawidzę czerwców. ;_; Przepraszam Was jeszcze za ewentualne błędy. Jeśli takowe się znajdą to postaram się ich pozbyć jak najprędzej. 


Pozdrawiam, Happy. ♥
Alaya ministerstwo-szablonów