4 lipca 2014

One-shot

Jerza


   
   Byłam rozdarta. Dokładnie tak rozdarta, jak moje szkarłatne włosy. Wiatr porwał je do chaotycznego tańca, zasłaniając mi tym samym oczy i na nic zdało się moje ciągłe przeczesywanie grzywki dłonią. W pewnym momencie pomyślałam, że chciałabym to mieć już za sobą. I to bardzo. Człowiek nie jest Bogiem, choć stworzony został na jego wzór, nieprawdaż? Bez bicia musiałam przyznać sama przed sobą - nie miałam sił, żeby dalej toczyć tę walkę. I choć stałam przed nim odziana, naturalnie, w niebieską, plisowaną spódnicę i białą koszulę bez rękawów, i choć miałam na sobie czarne buty niemalże pod kolana, a szyję subtelnie oplatała granatowa wstążka, ja... Czułam się obnażona. Tak, obnażona. On jedyny znał mnie od każdej strony. Znał wszystkie moje maski i wiedział, którą z nich i w jakiej sytuacji zapragnę przyodziać. Próbowałam nie myśleć o tym, że w każdej chwili któryś z moich przyjaciół, obdarzonych wspaniałym wyczuciem czasu, może perfidnie wyskoczyć z gildii i przeszkodzić nam w rozstrzygnięciu tego raz na zawsze. Zacisnęłam dłonie w pięści i wbiłam wzrok w ziemię. Po chwili milczenia postanowiłam kontynuować swój wywód, a raczej zakończyć go, słowami:
- Nie chcę Ci się narzucać. Jednak... Gdybyś kiedykolwiek mnie potrzebował... - Urwałam w pewnym momencie i westchnęłam. Pomyślałam: O Boże! Idiotka, gorszego przemówienia naprawdę nie mogłaś wygłosić. Uczucie rezygnacji musiało być widoczne na mojej twarzy na kilometr, bo gdy spojrzałam na Jellal'a ten zmarszczył czoło i zamknął oczy, zaciskając usta w wąską kreskę.  Pod żadnym pozorem, nigdy nie chciałam wywierać na nim jakichkolwiek wpływów. Moje uczucia starałam się oddzielić grubym murem od relacji z nim, choć i tak wiem, że kiepsko mi to wychodziło. Zrobiłam pewny i stanowczy krok w tył. Zacisnęłam zęby, czując ten okropny przypływ bólu gdzieś tam, w sercu. Chciałam wrócić do gildii, uspokoić się w towarzystwie przyjaciół i zjeść ciasto truskawkowe, po czym udać się do Akademiku, jak gdyby nigdy nic. Wiedziałam, że pragnęłam niemożliwego. Obróciłam się na pięcie i już  miałam odmaszerować, gdy poczułam jak potężna dłoń zamyka moje ramię w potrzasku. Zamarłam.
- Nie pozwolę Ci odejść. - Usłyszałam jego ochrypły, a jednak czule łaskoczący mnie po uszach głos. Och tak, mogłabym słuchać go godzinami! - Nie zjawiłem się po to, żeby zaraz po tym od ciebie uciekać. - Poczułam jak łzy szczypały mnie pod powiekami, nie wytrzymałam.
- Więc po co? - Uniosłam głos, biorąc głęboki wdech. Modliłam się w duchu, żeby moje łzy nie ujrzały światła dziennego. Nie teraz, jeszcze nie. Mocniej ścisnął moją rękę i przyciągnął do siebie, wtulając w tors. Szczelnie zamknął mnie w ramionach, a ja, mimo licznych prób, nie potrafiłam z tego uścisku uciec. Rozum podpowiadał - spieprzaj póki czas, a serce mówiło - daj się ponieść chwili.
Nie wytrzymałam i chwilę po tym Jellal stał się świadkiem tego, jak zaniosłam się szlochem. Bezbronna, tak się czułam w jego obecności. Straciłam nad sobą kontrolę i zamoczyłam mu koszulkę swoimi łzami. Mocniej mnie otulił, po czym przejechał dłonią po moich plecach, szepcząc do ucha:
- Ciiiiii...
Nie wiesz co gadasz - cisnęło mi się na usta w odpowiedzi na jego "ciii". Przespacerował się dłonią od mojego ramienia, przez szyję, aż do podbródka, który uniósł lekko. Nie miałam na to odwagi, jednak nasze spojrzenia spotkały się. Z lekko opuchniętymi oczami i drżącą wargą wpatrywałam się w jego pełne blasku tęczówki. Uniósł kąciki ust w ciepłym uśmiechu, nachylił się nade mną i przycisnął miękkie usta do mojego czoła. Miałam wrażenie, że się rozpłynę. Dłoń, którą miał ułożoną na moim podbródku powoli przesunął na policzek. Moje serce mocniej zabiło. O Boże! Zbliżaliśmy się do siebie, a z każdym centymetrem nasze wargi mimowolnie się rozchylały, aż w końcu połączyliśmy je w delikatnym pocałunku. Nie mogłam uwierzyć w to co się wtedy działo. Motyle szalały mi w brzuchu i czułam jak zalała mnie fala ciepła. Prędko jednak pożałowałam tego co się wydarzyło. A co, jeśli zrobił to impulsywnie? Co jeśli tego nie przemyślał? Albo wcale nie chciał zostawać przy mnie na dłużej, tylko próbował mnie uspokoić? Podczas, gdy w mojej głowie szalały niedorzeczne myśli Jellal oparł się o moje czoło swoim, przymykając oczy. Cisza.
- Kocham Cię, Erzo. - Odezwał się w końcu, ściszonym, ochrypłym głosem. Nie wiedziałam co robić, spuściłam wzrok i maszerowałam nim po torsie Fernandesa. Przez obcisłą koszulkę mogłam bez trudu dostrzec jego ciało. Tak, był szczupłym, smukłym facetem, ale nie da się ukryć, że posiadał ładny kaloryfer. Zaśmiałam się gorzko, robiąc krok w tył.
- A rada? Nawet jeśli chcesz to nie możesz przy mnie zostać na dłużej. - Otuliłam dłońmi ramiona i kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. Jellal syknął coś niezrozumiałego pod nosem i machnął zdecydowanie ręką, jakby chciał wyznaczyć swój teren.
- Cholera! Do diabła z radą!
Spojrzałam na niego zbita z tropu. Szeroko otwartymi oczami przyglądałam się temu zdeterminowanemu mężczyźnie, który zawładnął mym sercem. Pokręciłam powoli głową, a moją twarz wykrzywił grymas bólu.
- Nie możesz, Jellal. Wiesz o tym. - Wykrztusiłam z siebie z trudem, a On znów znalazł się niebezpiecznie blisko mojej osoby. Położył dłonie na moich ramionach i potarł je o nie kilka razy, uśmiechając się.
- Najważniejsze, żebyś Ty czuła się dobrze. - "Dobrze", miał na myśli "szczęśliwa", tak? Na tamten moment sądziłam, że byłam w sytuacji bez wyjścia. Troskliwie mi się przyglądał, a ja nie mogłam już dłużej znieść tego uczucia. Targana przez żal pragnęłam mieć go tylko dla siebie, egoistycznie myślałam, że to mi się powiedzie, a realia zdawały się być przeciwko mnie. Bez zastanowienia stanęłam na palcach i zamknęłam oczy, aby dosięgnąć jego ust. Wtedy czar prysnął. Z gildii wyleciał, dosłownie, wyleciał Natsu, uderzając w nas z impetem.
- Co robisz idioto?! - Wrzasnęłam roztargniona. Natsu wstał, otrzepał się i spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na Fernandesa, mówiąc:
- Wpierdoliłeś jej ciastko truskawkowe, że się tak sapie? - Burknął. Nie mogłam w to uwierzyć, pozbierałam się z ziemi i zacisnęłam dłoń w pięść. Przed wylądowaniem na oiomie tego różowego kretyna wyratował Jellal, łapiąc mnie za nadgarstek.
- Lepiej już sobie idź. - Odezwał się mężczyzna do Salamandra, powstrzymując fazę śmiechu. Naburmuszyłam policzki jak oburzona pięciolatka i skrzyżowałam ręce pod piersiami. Spojrzałam na Natsu i prychnęłam, przewracając teatralnie oczami. Dragneel wrócił do gildii, przed którą czekała na niego Lucy. Była wyraźnie zirytowana jego wyczynami. Zmrużyłam oczy, ten widok wywołał u mnie odruchowo czuły uśmiech. Prawie zawsze byli razem. Niezależnie od sytuacji. Odwróciłam się do Jellal'a, z zamiarem podziękowania mu. Prawdopodobnie, gdyby nie On to z Natsu została by miazga. Nie zawsze uważałam, że moja porywczość w stosunku do nich jest prawidłowa. Choć czasami była nieunikniona.
- Erza, zaczyna się! - Usłyszałam jak Levy rozpaczliwie krzyczy w moim kierunku. Co znowu? - pomyślałam wtedy. Razem z Jellal'em wbiegliśmy do gildii, a w stronę naszych głów leciał tasak, którego jedynie cudem uniknęliśmy. Serce podeszło mi do gardła, przedział sekundy, może dwóch mógł zadecydować o naszych życiach. Mistrz praktycznie spadał z blatu, uchlany przez Canę, która, należy dodać, sama wcale nie trzymała się najlepiej. Jakby tego było mało, Gajeel i Natsu wdali się w bójkę, do czego dołączył się Gray. Laxus, też nadzwyczajnie wesoły, jedną ręką wyczyniał przed twarzą Miry łabędzie z błyskawic, a drugą próbował odpędzić od siebie nachalnego Freed'a.
- Gej party. - Mruknął rozbawiony mężczyzna obok mnie, przyglądając się temu zjawisku. Ledwie powstrzymywał falę śmiechu. Spojrzałam na niego, marszcząc czoło, z niedowierzaniem. Naszą uwagę przykuła Meredy, która próbowała powstrzymać paranoidalną Juvię przed włączeniem się w bójkę jaszczurek i zamrażarki.
- Dłużej już nie dam rady! - Wrzasnęła bezradnie różowowłosa. Pokręciłam głową i zacisnęłam dłonie w pięści. Miara mojej cierpliwości przekraczała granice. Czułam się jak rozgrzany czajnik, w którym wrze woda.
- Ej, Erza... - Usłyszałam głos Jellal'a, ale jego słowa z banalną prostotą wpadły i wypadły z mojej głowy.
Coś we mnie pękło, w momencie, w którym żelazna pięść Gajeel'a, co prawda nieuważnie, omal nie zgniotła twarzy panicznie przerażonej McGarden. Wybuchłam. Jellal odciągnął Levy w bezpieczne miejsce, rodzeństwo Strauss stanęło w kącie, z Mistrzem i bacznie obserwowali przedstawienie. Zacisnęłam zęby i złapałam Natsu za szal, po czym z impetem cisnęłam nim w ścianę. Podniósł się i z wyrzutami zaczął coś majaczyć pod nosem. Zgromiłam go zabójczym spojrzeniem i już wiedział - pora była się uspokoić. Następną moją ofiarą padł Gray, sierota stracił równowagę przez Redfoxa i podjechał wprost pod moje nogi. Dopiero gdy spojrzałam w dół, na niego, dostrzegłam, że podłoga w całej gildii była zamrożona. Chyba wyglądałam potwornie. Chyba na pewno, bo kiedy Fullbuster mnie dostrzegł zerwał się z podłogi i podniósł ręce w geście kapitulacji. Warknęłam wściekle i wyminęłam go, idąc na Gajeela. Ten dupek szukał zaczepki u Laxus'a.
- Boże, za co każesz znosić mi te apogeum głupoty!? - Syknęłam, chyba dość głośno, bo kilka osób po bokach zachichotało z rozbawieniem. Redfox spojrzał na mnie przez ramię i warknął coś niezrozumiałego, po czym dodał:
- Erza! Ahahahahaha! Titania, walcz ze - nokaut z prawego sierpowego prosto w twarz. Gajeel doznał końca, zanim zaczął się początek tej bezsensownej bójki między nim a mną. Od kiedy to zachowywał się jak Natsu? Zachwiał się na nogach i oparł o blat bezwładnie. Czasami myślałam, że zamykanie beczek z alkoholem na kłódki, w tej gildii było by wprost wyśmienitym pomysłem!
- Hamuj protekcjonalizm, antypatyczny gnoju. - Warknęłam pod nosem. Nie miałam siły się z nim sprzeczać, ani ochoty być miłą. Zdecydowanie. Obok mnie, tanecznym i chwiejnym krokiem przechadzała się Cana, z butelką bimbru w ręce.
- Spokojnie, Erzuś! - Wzięłam głęboki oddech w płuca i wypuściłam z nich powietrze. Młody Dreyar, w tym stanie raczej nie szukał zaczepki. Siedział po drugiej stronie lady z przymrużonymi powiekami, do momentu, w którym przyszła Mirajane i pomogła mu wstać. Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do Levy, siedzącej w kącie wraz z Jellal'em.
- Już lepiej? - Zapytałam szeptem. Skinęła mi głową, szeroko uśmiechnięta.
- Dziękuję. Nie wiem co by zostało z gildii za parę chwil. Jak widzisz, nawet Mistrz - urwała niebieskowłosa. Cała nasza trójka zerknęła w jego stronę, spał na brzuchu, z tyłkiem wywalonym do góry i ogromnym gilem ciągnącym się z nosa. Zmarszczyłam nos w geście zażenowania tym widokiem.
- O co tym razem poszło?
- Gajeel i Natsu kłócili się o zlecenie, a Gray chyba postanowił, że nie może przegapić okazji na bijatykę. - Odpowiedział Jellal za wyraźnie zmęczoną McGarden. Odwróciłam głowę gwałtownie w bok i cisnęłam burzliwe iskry w kierunku Gray'a. Szuja myślał, że niepostrzeżenie uda mu się uciec? Ahahahahha, nie.
O Mistrza nawet nie pytałam. Chcielibyście wiedzieć? Bo ja nie do końca.



 
     - Zastanawiam się - rzekł - czy gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją.
Leżeliśmy na chłodnej trawie, wpatrując się w niebo pokryte milionem błyszczących punkcików. Zmarszczyłam brwi, odwróciłam głowę i utkwiłam w nim swoje spojrzenie. Od momentu, w którym bawiłam się w niańkę dla (głównie) pełnoletnich w gildii, ani ja ani on nie wróciliśmy do tematu sprzed tego wydarzenia. Miałam przez moment nadzieję, że Fernandes odejdzie, bez słowa. Pozostawi mnie samą. Śmieszne, prawda? Ale chciałam, aby odszedł i mógł żyć, na wolności. Zostając ze mną w Magnolii sam podstawiał się Radzie pod nos, a to mogło grozić mu nawet śmiercią. Leżeliśmy w ciszy, nie odpowiedziałam mu. Przez chwilę obserwowałam mięśnie na jego twarzy - żaden ani drgnął. Znów wlepiłam ciemno brązowe oczy w rozgwieżdżone niebo. Musisz z tym coś zrobić - pomyślałam. Zatrważający ból przeszył moją klatkę piersiową. Co my właściwie robimy? To nie może się tak skończyć! - powtarzałam sobie w głowie. Tak, ułożyłam już plan wydarzeń, gdyby okazało się, że Jellal zostaje ze mną: Przez pierwszy tydzień wszystko idzie jak marzenie, a potem Żelek trafia do kicia, pozbawiają go życia, a ja rzucam się w otchłań rozpaczy i ostatecznie zostaję starą, samotną panną otoczoną (niemymi, podkreślam!) kotami, która nienawidzi ludzi tak samo jak Porlyusica. Plan B, choć mniej to jednak wciąż bolesny, zdawał się być lepszym rozwiązaniem.
Musiałam to zrobić, musiałam go jakoś spławić, żeby mógł dalej żyć. Do diaska! Za kilka lat mógł sobie spokojnie ułożyć życie z jakąś inną kobietą, wychować z nią dzieci i zestarzeć się w jej towarzystwie! No właśnie, z inną kobietą. Gdzieś z dala ode mnie, od Magnolii, gdzie miał by święty spokój od tych pajaców z rady. Usiadłam gwałtownie i spojrzałam na niego. Na samą myśl o tym, jakie muszę z siebie wykrztusić słowa moje serce przeszył zaskakujący impuls boleści.
- Pora na Ciebie. - Jellal usiadł obok mnie, głośno wzdychając po czym spojrzał mi w oczy.
- Nigdzie się stąd nie ruszam.
- Musisz odejść! - Nagły przypływ adrenaliny pchnął mnie do tego, aby unieść głos. Od kiedy sprzeczałam się z kimś? Nie pamiętam, kiedy ostatnio dałam się wciągnąć w dyskusję. Zwykle ludzie bez słowa sprzeciwu robili to czego chciałam. Bali się mnie, Oni, ale nie Jellal. On był zupełnie inny. Podniosłam się z ziemi, zaciskając dłonie w pięści.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - Uniósł brew i posłał mi swój szelmowski uśmiech, od którego nogi się pode mną zwykle uginały. Co mu do łba strzeliło?! Teraz nie było mi do śmiechu i najwidoczniej szybko to dostrzegł, gdyż nagle wstał z powagą.
- Od kiedy stałeś się tak elokwentnym interlokutorem? - Mruknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce pod piersiami.
- Och. Ma ktoś Słownik Wyrazów Pretensjonalnych? - Znów, na ułamek sekundy zobaczyłam jak kąciki jego ust unoszą się. Przełknęłam ślinę, moja górna warga wykrzywiła się nienaturalnie. Nie mogłam z siebie nic wydusić, nawet oddychanie stawało się coraz cięższe. Odwróciłam się na pięcie i przełknęłam ślinę.
Moja usta zadrżały niespokojnie. Bałam się. Czy ja naprawdę tego chciałam?
Och, oczywiście, że nie!
- Chcę żebyś odszedł. Raz na zawsze. - Skwitowałam. Byłam przekonana, że skreśliłam wszystko co wydarzyło się do te pory między nami. Myślałam, że w zdenerwowaniu palnie coś, czego nigdy nie powinien powiedzieć i odejdzie, tak jak "chciałam". Głucha cisza. Idź że już! - błagałam w myślach, otulając dłońmi ramiona.
- Nie potrafisz kłamać. - Usłyszałam, jak mówił do mnie cicho, swoim zachrypniętym głosem. Zacisnęłam zęby, zamykając powieki. Łzy, kolejny raz tego dnia, szczypały mnie w zaciśnięte oczy. W głowie miałam obraz jego pół nagiego ciała, pełnego siniaków, zbluzganego szkarłatną krwią. Umierał. I wtedy zrozumiałam, że jeśli to się naprawdę stanie... Nie, cokolwiek miało dziać się ze mną - On musiał żyć. Pomyślałam: Zostaw mnie z dziurą w sercu, z które będzie sączyć się krew do końca moich dni, ale błagam, nie każ mi patrzeć jak giniesz!
Stanął za mną, przyciskając swój tors do moich smukłych pleców i objął mnie. Ciepło, jakie biło z jego ciała i jego oddech, który muskał subtelnie moją szyję sprawiły, że zadrżałam.
- Zostanę. Tutaj, z Tobą. Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. - Zostanę? Wiedział co mówił? Zostanę - to powinno znaczyć, nie odejdę, nie umrę. Z naparciem na NIE UMRĘ, do cholery! A jego zostanie w Magnolii, jak sądziłam, było z góry skazaniem go na śmierć.
- Jesteś zmęczona, zabieram Cię stąd. - Skwitował i wziął mnie bez zastanowienia na ręce, podrzucając lekko. Zdezorientowana zarzuciłam mu ręce na szyję i rozchyliłam usta, by zaprotestować, jednak jego spojrzenie jasno informowało: nic z tego. Spuściłam głowę, szybko sobie odpuściłam protesty, nie miałam sił. Miał rację, byłam zmęczona. Nim dotarliśmy do ciasnego pokoju, który wynajmował w małym hotelu na obrzeżach miasta zdążyłam zasnąć na jego ramieniu.



     Odgłos papieru wyrwał mnie z pięknego snu; siedziałam na ławce, a moją rękę kurczowo trzymał starszy mężczyzna. Zresztą, oboje mieliśmy więcej siwych włosów niż tych pierwotnych. Uśmiechał się ciepło, a ja podziwiałam jego tatuaż na twarzy. Jesienne liście wysłały nam drogę, którą ruszyliśmy, aby wrócić do domu na obiad. Taki banał wprawił mnie w egzystencjalny niedosyt. W tamtym momencie zapragnęłam, żeby to naprawdę kiedyś miało miejsce. Chciałam mieć świadomość tego, że przeżyłam tyle lat z najbliższą mi osobą.
- Obudziłaś się, księżniczko? - W słowie "księżniczko" wyczułam swąd ironii. Przetarłam dłońmi zaspane oczy i leniwie zwlekłam się z łóżka.
- Która godzina? - Burknęłam pod nosem. Zapewne ledwie mnie zrozumiał, bo odpowiedział dopiero po chwili namysłu.
- Dochodzi 04:00 rano.
Rozłożyłam ręce i ponownie opadłam na łóżko, jak marionetka rzucona w kąt, wydając z siebie przy tym nieszczęśliwe skomlenie.
- Jeszcze nic nie zrobiłem, a już wypełniasz to pomieszczenie jękami? - Zadrwił, posyłając mi zadziorny uśmiech. Jak kopnięta prądem poderwałam się i wycelowałam pięść w jego brzuch.
- Ups. - Usłyszałam. Zamrugałam kilkukrotnie i odwróciłam się za siebie. Stał dumny i zadowolony, że udało mu się uniknąć ciosu, w krótkich spodenkach, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Spiorunowałam go morderczym spojrzeniem, odbywając z nim w ten sposób niemą rozmowę:

 Spłoń.

 Płakała byś, kotku.

Spojrzałam na jego ręce. Silne, umięśnione ramiona, a jednak smukłe, podobnie jak mięśnie brzucha i klatki piersiowej. To głupie, ale zaczęłam zastanawiać się, co mogła bym zrobić z jego ciałem. Przejechała bym językiem po jego torsie, niecierpliwie mocując się z jego spodniami. Potem wpiła w jego wargi, skubała, ssała subtelnie... Spłonęłam potężnymi rumieńcami, kręcąc głową i nawet nie zauważyłam, kiedy wyciągnął do mnie swoją dłoń. Złapał bez pytania (i pozwolenia - zaznaczam !) moją rękę i wciągnął mnie razem z sobą na miękkie łóżko. Cóż, a co się działo potem...
To słodziutka tajemnica naszych ciał i umysłów.



One-shot tworzony dla Foxi!
Wiem, że dość trochę mi to zajęło i przepraszam Cię za to!
Mam nadzieję, że  przypadnie Wam do gustu. Kolejne one-shoty nie prędko. 
Pozdrawiam ; *

Cytat:   - Zastanawiam się - rzekł - czy gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją.
- Antonie De Saint Exupery

PS. Za ewentualne błędy przepraszam.
Alaya ministerstwo-szablonów