23 grudnia 2014

Wesołych Świąt ! (+ Bonus)

W te wspaniałe Święta Bożego Narodzenia 
życzę wszystkim moim czytelnikom, 
czyli Wam kochani
zdrowia, radości,
dni przepełnionych pozytywną energią, spędzonych wśród bliskich osób
oraz spełnienia wszystkich marzeń w nadchodzącym
nowym roku 2015!

Merry Christmas

 klik  ~

BONUS Świąteczny

Stety niestety - nie zdążyłam napisać kolejnego rozdziału,
ani nie wyrobiłam się z żadnym świątecznym One-Shotem,
choć bardzo tego chciałam. Być może, czego jednak nie obiecuję
świąteczno-zimowy One-Shot pojawi się w późniejszym terminie.
Na dzień dzisiejszy mogę Wam ogłosić jedno:
Przymierzam się do założenia drugiego bloga.
Również będzie się On odnosił tematyką do Fairy Tail, 
a skupiać będę się 
 na paringu Erza x Jellal. Przy mnie to nieuniknione. :3

Tak więc jeszcze raz, drogie misiaczki, zdrowych i wesołych świąt!

życzy Happy~Chan

17 listopada 2014

Rozdział 5



Dwa tygodnie później

     Erza
Burknęłam pod nosem gdy poczułam chłód powietrza na karku. Wzdrygnęłam się i otworzyłam zaspane oczy, po czym przetarłam je dłońmi. Ból, który przeszył moje nogi i ręce, gdy tylko nimi poruszyłam przypomniał mi o dwóch tygodniach ciężkiej pracy i treningu. I wbrew słowu trening wcale nie mam na myśli kształcenia sztuki walki, jak to zwykle miałam w zwyczaju. Siedem lat temu, w każdym bądź razie. Dziś te słowo oznaczało, że uczyłam się na nowo chodzenia, biegania, skakania i wielu innych najprostszych czynności życiowych. Wszystko z powodu tego, że moje mięśnia "zastygły" razem ze mną na siedem dłuugich lat. Opatuliłam się ciepłą kołdrą po samą brodę, dygocząc jak galaretka. Pierwsze promienie słońca zdążyły przebić się przez korony drzew i okno małej chatki, którą zamieszkiwałam z Porlyusicą. Przyjemnie ogrzewały moje rumiane policzki i kusiły do tego, aby wyjść na zewnątrz. Spojrzałam na zegarek, za piętnaście szósta. Czemu nie? 'Wyskoczyłam" z łóżka i cicho jak myszka, by nie zbudzić starszej kobieciny "popędziłam" do łazienki. Miałam wielką nadzieję na to, że zanim się zbudzi zdążę uciąć sobie krótki spacerek po lesie, na orzeźwienie. Poza tym niesamowicie pragnęłam chwili tylko dla siebie. Chciałam przemyśleć wiele rzeczy, w mojej własnej, maleńkiej samotności.
Narzuciłam na głowę kaptur czarnego płaszcza i chwyciłam za klamkę. Poczułam jak chłód powietrza uderza w moją  twarz. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam. Bez konkretnego celu szłam, uparcie, naprzód, wsłuchując się w ćwierkot ptaków i szum liści, poruszonych wiatrem. Rozpierała mnie energia, a zachwyt, który mnie opanował sprawiał, że uśmiechałam się jak małe dziecko. Ba! Nawet się tak poczułam. Pierwszy raz od czasów dzieciństwa zaczęłam zwracać uwagę na otaczające mnie niuanse. Uświadomiłam sobie, jak wiele dla mnie znaczy to, że słońce świeci, a wiatr lekko i przyjemnie muska moją twarz.
Te cudne chwile przerwał mi czyiś krzyk. Rozejrzałam się dookoła, zaklinając pod nosem. Na litość boską! Któż o szóstej rano pałęta się po lesie? I to jeszcze pod koniec listopada! Zauważyłam, że kilkaset metrów dalej przez wydeptaną ścieżkę szła młoda, wysoka dziewczyna. Uznałam, że lepiej się nie narażać, więc po cichu wycofałam się w krzaki, gdzie - dla niej - stałam się niewidoczna. Nie omieszkałam jednak się jej poprzyglądać. Miałam nieodparte wrażenie, że znam tę szczupłą osóbkę, o ciemo-zielonych włosach.
- Idziesz? - Zapytała dziewczyna, zakładając ręce na biodra. W końcu dotarło do mnie skąd ją znam.
- Asuka... - Wymamrotałam pod nosem i w szoku, chcąc się cofnąć, omal nie zaliczyłam gleby. Liście pod moimi nogami zaszeleściły, a Connell skierowała swój wzrok prosto na mnie. Serce zabiło mi jak oszalałe, nie potrafiłam tego zrozumieć, ale teraz, gdy już miałam szansę... Bałam się pokazać komuś z gildii...
- Yare yare, idę już. - Mogłam się spodziewać, że moja mała znajoma nie była sama, jednak nie spodziewałam się, że jest akurat z nią.



     Gildia Fairy Tail
Choć był koniec listopada to miasto ogrzewały ciepłe promienie słońca. Magnolia tętniła życiem, zresztą gildia, która się w niej znajdowała także. Latające krzesła, ciągłe bijatyki Natsu i Gray'a, litry piwa i oczywiście ekshibicjonizm - czyli wszystko na porządku dziennym. Wszystkiemu przyglądała się grupka przyjaciół, stojąca przy ladzie. Urodziwa blondynka z westchnieniem podparła ręką brodę i przyglądała się temu, co wyczynia jej kochany. A raczej co Z nim wyczynia pewien osobnik. 
- Przydałoby się "wejście Erzy"... - wymamrotała pod nosem Heartfilia. Spojrzenie białowłosej utkwiło w ladzie, którą właśnie wycierała. Zastygła na moment w bezruchu, po czym marszcząc brwi zerknęła na Lucy. Blondwłosa dopiero teraz pojęła, że powiedziała coś, czego mówić nie powinna. 
Obie wlepiły oczy w przyjaciela stojącego obok. Założył ręce na klatce piersiowej i spuścił głowę. Niebieskie, poszargane włosy przesłoniły mu twarz. Mirajane obróciła się ze zrezygnowaniem, żeby pochować kufle do szafek, a wtedy dołączyła do nich Juvia. Jej oczy były zaszklone a ręce kurczowo zaciskała w pięści, sapiąc przy tym ze zmęczenia. 
- Lucy! 
- Juvia? Co się stało? - Zeskoczyła z krzesła z niepokojem się jej przyglądając. Loxar jednak rzuciła się na nią i zamknęła dziewczynę w przyjacielskim uścisku, niczego nie wyjaśniając. - Oi! Juvia, puść... - Jak za dotknięciem magicznej różdżki Wodna Kobieta odsunęła się od przyjaciółki, wypuszczając ją z mocnego uścisku.
- Ano, Juvia przeprasza. Juvia po prostu się strasznie ucieszyła i poczuła potrzebę przytulenia się do kogoś. - Wyjaśniła, nieśmiało bawiąc się palcami. Gwiezdna magini spostrzegła jak na jej blade policzki wkradają się czerwone, rozgrzane rumieńce. Zmarszczyła brwi przyglądając jej się z przebiegłym uśmiechem i zniżając ton głosu wyszeptała jej do ucha:
- Chcesz mi o czymś powiedzieć, hę, Juvia? 
- J-Juvia została zaproszona na bal przez Graya-same! - Wykrzyczała na wdechu niebieskowłosa. Zakryła dłońmi usta natychmiast po wypowiedzeniu tych słów. Uświadomiła sobie, że powiedziała to o wiele za głośno. Spojrzenia ludzi w gildii skierowane były na dziewczynę, która nie miała dokąd uciec, mimo poczucia niesamowitego wstydu. 
Dobrze, że Gray-sama tego nie słyszał...  
Magowie wrócili do swoich zajęć, jak gdyby nigdy nic, a Juvia usłyszała czyjś śmiech. Założyła ręce na biodrach, z niezadowoleniem przyglądając się dwóm przyjaciółkom. Mirajane omal nie przeleciała przez ladę, dusząc w sobie śmiech, a Lucy, jeszcze chwila i zaliczyłaby bliskie spotkanie z podłogą.
- Co Was tak bawi!? - Uniosła się Wodna kobieta.
- N-Nic takiego... Nic... - Wysapała blondynka, biorąc głęboki wdech. Te tragiczne chichoty ustały, a Loxar w końcu przestała być, dzięki Bogu, obiektem ich rozbawienia. 
- Ne, Mirajane, a Ty z kim się wybierasz? - Zagaiła Heartfilia, podpierając się na ladzie. Tajemniczy uśmiech na twarzy kobiety o mlecznym kolorze włosów sprawił, że obie z Juvią, gdyby tylko posiadały taką magię to wkradły by się do świadomości przyjaciółki, by wykraść tę, jakże słodziutką tajemnicę. Strauss jednak milczała, z narastającym uśmiechem na twarzy i tym swoim zakazanym blaskiem w oczach. 
- Nie bądź taka! - Mirajane się nie odzywała.
- Mi-ra-ja-ne - san! - przeliterowała Loxar, próbując użyć na niej swego smutnego, błągalnego spojrzenia, porównywalnego do oczu słodkiego kocięta. 
Nieugięta dziewczyna odwróciła się do nich plecami, kontynuując swoje zajęcie za ladą. Skryła gorące uczucia i wspomnienia tamtych namiętnych nocy w szkatułce, głęboko w swym sercu. I nikogo, poza tym umięśnionym blondynem nie miała zamiaru tam wpuszczać...


Liście pod jej stopami zaszeleściły głośno, a wiatr porwał je do podniebnego tańca. Wystający korzeń jednego z drzew był sprawcą upadku Erzy, a jednocześnie jej wybawicielem. Serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz wydrze się jej z klatki piersiowej. Z niewiadomych przyczyn została opanowana przez, narastający zresztą strach. W głowie kłębiły jej się pytania takie jak: Widziała mnie? Czy byłaby w stanie stwierdzić kim jestem? Wiedziałaby, że to ja? Potrząsnęła głową i rozejrzała się dookoła. Dobrze, najwyraźniej jej nie zauważyły, ponieważ ruszyły przed siebie, wesoło gawędząc i śmiejąc się. Wzięła głęboki wdech i klęknęła tuż przed samymi krzakami, przyglądając się córce. Jej włosy, tak szkarłatne... Dopiero teraz zauważyła, jak piękny jest to kolor. Poczuła coś mokrego, kapiącego na jej dłonie. Spojrzała na nie i spostrzegła pojedyncze krople, przyjemnie ciepłe. Wzdrygnęła się i przejechała, tak subtelnie jak to tylko było możliwe, opuszkami palców po zmoczonych policzkach.
Łzy?
Oparła ręce na ziemi i zamknęła oczy, a jej emocje znalazły wreszcie ujście, w postaci strumyczków perlistych, nieskazitelnych łez. Jej ciało drżało, a po jej plecach przeszły ciarki. Czy to jej wina, że na Namidę i Jellala spadło tyle cierpienia? Czy przez nią jej przyjaciele... Odczuwali ból?
Czy Ona... 
Skrzywdziła ich.  


OSTRZEŻENIE! +18

Wróciła do domu wykończona. Nie miała na nic sił, ani na nic ochoty. ostatnia misja, choć dobrze płatana to sprawiła, że Lucy straciła chęci do życia na kilka najbliższych dni. W kuchni, z gotową kolacją, jej przyjścia oczekiwali niebieski kot i Natsu. Wesoło przez nich powitana machnęła ręką i z obojętną miną rzuciła:
- Przepraszam Natsu - znikając w łazience.
Uśmiech na twarzy chłopaka nagle znikł. Jego ukochana była zmęczona, nie miała nastroju, ani apetytu. Dla niego były dwa wyjaśnienia - albo jest do dupy facetem, albo... Jest do dupy facetem.
- Może powinna zjeść rybkę? - Wymamrotał Happy, beztrosko wchłaniając dorsza. Dragneel pokręcił przecząco głową i z pełną powagą odszedł od stołu, kierując się ku blondynce.
Zapukał trzy razy, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi. Uznał więc, że nie będzie miała nic przeciwko, jeśli wejdzie do środka. Przecież nic nie powiedziała! Chwycił za klamkę i uchylił drzwi, zaglądając do łazienki.
- Lucy? - Obiegł wzrokiem pomieszczenie i zatrzymał oczy na dużej wannie, w której siedziała. 
Para z gorącej wody unosiła się nad nią, a dziewczyna zanurzona była w gorącej wodzie po same oczy. Zrelaksowana, wreszcie odprężona po tak męczącym dniu nie usłyszała ani pukania chłopaka, ani jego głosu. Zrzucił z siebie ubrania i cicho jak istny ninja wszedł do wanny. Przy okazji, gdy już się w niej znalazł, omal nie doprowadził swej najdroższej do palpitacji serca. 
- Natsu! - Wrzasnęła, chlapiąc go wodą. Smoczy Zabójca, nic sobie nie robiąc w jej buntów wybuchł gromkim śmiechem. Odrzuciła blond grzywkę w tył i cisnęła w niego piorunami z oczu. 
- Uwielbiam, gdy się na mnie denerwujesz. Jesteś wtedy cholernie słodka. - Zagaił chłopak, podnosząc ponownie ciśnienie Heartfili. Położył swoje duże, władcze ręce na jej biodrach i jednym, zwinnym ruchem przyciągnął ją do siebie. Gorąca woda zafalowała pod naporem ich ciał, a Lucy, w próbie ucieczki z jego objęć uniosła się, by wstać i wyjść. Na szczęście Natsu w porę zapobiegł temu nieszczęściu i ponownie przyciągnął ją do siebie. Czuła jak jej udo otarło się o sterczącą męskość narzeczonego. Czuła także, jak jej policzki rozgrzewają się i pieką, ujawniając tym samym dorodne rumieńce na twarzy.
- Khihi. - Syknął Natsu, zanurzając głowę w jej włosach. Musnął językiem jej obojczyk, po czym wolno zasypywał subtelnymi pocałunkami jej ramię. Była sparaliżowana rozkoszą, była już jego. Wyczuł to. Wiedział. Sunął z pocałunkami po jej szyi, a później po linii szczęki, starannie pomijając usta blondwłosej. Dłonie trzymał na jej zgrabnej talii, którą tak ubóstwiał i ani myślał, póki co, rezygnować z tego miejsca.
- Natsu... - Wyszeptała, załamującym się głosem. 
Wbiła paznokcie w skórę chłopaka i przejechała nimi po jego plecach, pozostawiając za sobą czerwone ślady. Chwyciła w dłoń jego męskość i ścisnęła, a słysząc ciche sapnięcie ukochanego zaczęła poruszać dłonią w górę i w dół. 
Położył dłoń na jej plecach, całując jej dekolt. Opuszkami palców u drugiej dłoni przejechał po kobiecości przyszłej narzeczonej. Wzdrygnęła się i ułożyła na jego szorstkim policzku delikatną dłoń. Doraźnie przejechał po niej palcem, subtelnie naciskając nim na łechtaczkę dziewczyny. Wygięła plecy w łuku, wzdychając cicho. Zszedł z pocałunkami do jej piersi. Zabrał dłoń z jej krocza. W duchu posmutniała, jednak prędko uświadomiła sobie, że przy nim nigdy nie zastanie nudy. Jednak... tym razem chciała przejąć inicjatywę. Nakierowała go na siebie, po czym gwałtownie nabiła się na członek Salamandra. Jęknęła przeciągle, odchylając głowę w tym a Natsu łapczywie wpił się w jej miękkie, rozgrzane usta. Rozpalone ciała, które stały się jednością przyćmiły im umysły. Nie myśleli. Czuli.  Oparła ręce o jego uda i odchyliła się w tył. Ruchy jej bioder nie był stonowane, wolniej - aby przyśpieszyć i przyśpieszyć - aby zwolnić. W tym czasie głowa Dragneel'a zanurzyła się w piersiach Gwiezdnej magini. Z finezją adorował sutki dziewczyny i z przyjemnością wsłuchiwał się w jej jęki. 
Och, przecież nie mógłby pozostawić jej całej roboty. Złapał ciało blondynki, przyciągając do siebie, po czym subtelnie ułożył ją w wannie, przejmując inicjatywę. Dla odmiany - On pozostał przy jednym tempie. Wbijał się w nią stanowczo, mocno, szybko. Pchnięcia, jedno za drugim, przybliżały ich do osiągnięcia szczytowego punktu. 
Wplótł dłoń w jej włosy i musnął kącik jej ust językiem. Westchnęła, głośno i mimowolnie mu w usta, gdy kolejnym razem poczuła jego wielki członek, rozpychający ją od środka. 
- Kocham Cię, Lucy. - Wypowiedział te słowa tak cicho, a jednak tak wyraźnie, że tylko skończony idiota by nie zrozumiał, jak wielkim pała do niej uczuciem. Zagryzła wargi, łapiąc dłońmi jego silne ramiona.
- Mocniej Natsu. Dojdź we mnie. - Wymruczała mężczyźnie na ucho, muskając ustami jego płatek. Wzdrygnął się i pchnął blondynkę z siłą, sprawiając jej tym samym niebywałą rozkosz.
Jej mina mówiła sama za siebie, pożądanie, które miała w oczach rozpalało go od wewnątrz. 
Pchnął, z taką samą mocą, ponownie. Zajęczała słodko, kusząc go tym samym do kolejnego ruchu.
Nie ośmielał się sprzeciwiać, pchnął ponownie i pulsująca męskość Smoczego Zabójcy wypełniła wnętrze Lucy. Słychać było jedynie głośne westchnienie, a zaraz potem cichutki śmiech dziewczyny.
- Kocham Cię. - Wymruczała ponownie, łapiąc w dłonie jego twarz i składając na jego ustach namiętny pocałunek. Złapał jej ciało, delikatne i kruche, i przygarnął ą do siebie, chowając w umięśnionym torsie. Odetchnęła, czując bicie jego serca i ciepło tego kochanego ciała.
Była dla niego wszystkim. Oddałby za nią życie. 


Z moją weną już trochę lepiej.
Mam nadzieję, że to nie chwilowe. Cieszę się, że dodałam ten rozdział. Chyba wszystko na czym mi zależało tutaj zawarłam - czyli fragment NaLu. proszę, wybaczcie mi, że opisuję go w +18, ale nie miałam kompletnie innego pomysłu, a to było takie... No takie... Samo się tak jakoś... Wzięło i się napisało, no. Pozdrawiam Was i dziękuję Wam, że stale to czytacie! Ostatnie dwa rozdziały były totalną porażką, nie wspominając już, że Rozdział 3 był bardzo ważny. Ten - raczej typowy zapychacz. Najważniejszy ciąg wydarzeń dopiero nadejdzie, więc mam nadzieję, że wytrwacie ze mną aż do zakończenia tego opowiadania! Dziękuję specjalnie Foxi, Ran Nishi, Mavis Motomi, a także Amandzie, które ze mną stale są i wspierają! ;) 
Mam nadzieję, że czytelników będzie przybywać, z chęcią zobaczę ślady po Waszej obecności w postaci komentarzy i wyświetleń! Komentarze - są dla mnie szczególnie ważne. Te pozytywne, ale także negatywne (!) przepraszam za ewentualne błędy. Długością ten rozdział nie powala - ale jest lepiej niż ostatnio. Oj tak!
Niebawem może pojawić się nowy szablon, ale to taka informacja dodatkowa. He he.
Pozdrawiam słoneczka! <3  

16 października 2014

Rozdział 4


     Życie towarzyskie w gildii rozkwitało, jak każdego dnia, na nowo. Latające krzesła, litry alkoholu i głośne wrzaski, a pośród nich, niedaleko lady, przy jednym ze stołów siedziała dwójka magów. Chłopak z białym szalem na szyi, który bawił się kępką odstających, różowych włosów, a naprzeciwko niego drugi, młody mężczyzna, leżący głową na drewnianym stole. Ich miny wyrażały znudzenie i niechęć do życia, nic więc dziwnego, że większość omijała ich tego dnia z daleka, bez słowa. Nawet Mirajane, która promieniała i rozsiewała wokół pozytywną energię nie potrafiła zaradzić na ich problem. 
- Ne, Gray - wyrwał Natsu, po czym położył ręce na kolanach i przybrał pozycję taką, jak jego rówieśnik. Obaj leżeli głowami na stole, podpierając się na brodach. 
- Ta? 
- Rozumiem, że odwołanie balu zrujnowało moje plany, ale coś ty, u licha, chciał tam robić, że wyglądasz jakby Ci ktoś podwędził coś ważnego? - Fullbuster usiadł jak cywilizowany człowiek z westchnieniem.
- Zdążyłem zaprosić Juvię. Czy Ty wiesz co się ze mną stanie, kiedy ta kobieta się dowie, że bal jest niewypałem? - Wymamrotał Gray, rozglądając się dookoła. Salamander wykrzywił usta w niecnym uśmieszku, pełnym pokpienia dla towarzysza. 
- No i czego szczerzysz te kły jak Pedobear w przedszkolu? - Burknął jeszcze, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 
Puste miejsca przy stole zajęły dwie, urodziwe członkinie Fairy Tail. Natsu wyprostował się i uśmiechnął niecnie w kierunku blondynki, która zajęła miejsce obok niego. Dziewczyna ułożyła swoją delikatną dłoń na jego szorstkim policzku i złożyła na jego ustach czuły, krótki pocałunek.
- Ohayo. - Powitała maga bez koszulki. Ten jedynie skinął jej głową z uśmiechem, w odpowiedzi i zerknął ukradkiem na drugą kobietę. Obok niego usiadła Wodna Kobieta, w długich włosach, spiętych w kuc z tyłu głowy. Przeczesała dłonią grzywkę i uśmiechnęła się skromnie. Im dłużej wytrzymywała bez maniakalnego wielbienia Graya, tym bardziej mu się podobała. Z tego, co powiedziała mu Mirajane, Juvia nie przestała się w nim kochać, tylko straciła nadzieję na to, że kiedyś będą razem i darowała sobie nachalne zaloty. 
- Ano, Juvia słyszała, że bal został odwołany... - Zaczęła, spuszczając wzrok. Lucy zerknęła na nią ze zdumieniem, po czym wbiła czekoladowe, błyszczące oczy w ukochanego.
- Nie został odwołany. Został przeniesiony, z powodu choroby księżniczki Hisui. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, a księżniczka wyzdrowieje, powinien odbyć się on równo za miesiąc. - W oczach Loxar pojawiły się iskierki, a w brzuchu zatrzepotały motyle skrzydełka. Jej bladą twarz rozpromienił szeroki uśmiech.
- Nasze problemy rozwiązane. - Skwitował po cichu Gray, tak żeby dziewczyny go nie usłyszała, a Natsu jedynie kiwnął głową. 
- Gihi. 



     - Nie wolno Ci. Nie bądź uparta, przyjmij to wreszcie do wiadomości! - Powiedziała staruszka, z hukiem stawiając kubek na stoliku. Spojrzała na swą podopieczną, marszcząc czoło i syknęła pod nosem. Obie zaniemówiły. Jedynym odgłosem były krople deszczu, bijące w okna domu. Młoda kobieta zamknęła oczy, otulając mocniej w dłoniach biały kubek. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, a zaraz po tym powoli wstała. Porlyusica powiodła za nią wzrokiem. Pamiętała ją całkiem inaczej. Pamiętała ją w rozpuszczonych, zadbanych włosach, z gładką cerą, lekko opaloną, a dziś miała przed oczami kogoś, kto zdawał się być zupełnie innym człowiekiem. Jej włosy poniszczone, suche i łamliwe, co rzucało się w oczy z daleka, blada niczym ściana, z podkrążonymi oczami, obgryzionymi ustami, chuda niczym patyk. Ledwo się ruszała, a jednak, to ta sama dziewczyna, Titania. Patrzyła jak w żółwim tempie przechodziła przez jej mały dom. Podpierając się o ścianę, fotele, stolik, aż w końcu kucnęła przy kominku, w którym palił się ogień. Staruszka wstała, zostawiając na stole naczynie z gorącą herbatą i podeszła do fotela przy kominku, na którym usiadła. Oparła się, rozłożyła wygodnie ręce i zamknęła oczy. Scarlet zerknęła na nią kątem oka, dostrzegła, że na twarz staruszki wkradł się lichy uśmieszek. Klęknęła wygodnie i przeniosła swe spojrzenie znów na małe płomienie.
- Zdają się tak słabe w porównaniu do tych, które są Twoje, prawda Natsu? - Wyszeptała pod nosem, cichutko, by nie zostać usłyszaną. Wracała wspomnieniami do momentów, w których byli razem. Wszyscy. Jellal, Natsu, Gray, Lucy, Juvia, Mira, Gajeel... Tak niemiłosiernie brakowało jej ich towarzystwa. Zapatrzona, zamyślona, nie zwróciła uwagi na to, że Porlyusica przyniosła przed kominek krzesło i naszykowała nożyczki. Starsza kobieta odchrząknęła głośno, wybudzając tym samym Scarlet z kontemplującej chwili. Zdezorientowana Wróżka wlepiła w nią bystre spojrzenie i uniosła pytająco brew. 
- Siadaj. - Poleciła medyk. Szkarłatnowłosa powoli podniosła się z ziemi i usiadła na krześle. Staruszka w tym czasie przeczesała szczotką jej gęste i poniszczone włosy. Teraz sięgały dziewczynie niemalże do kolan. Staruszka wzięła w dłoń nożyczki i zacięła nimi w powietrzu. Erza zamknęła oczy, uśmiechając się subtelnie pod nosem i już po chwili jej włosy były stopniowo skracane. 
Każdy wojownik światła bał się kiedyś podjąć walkę.
- Nie możesz po prostu wstać, ubrać się i pójść do Fairy Tail. - Zaczęła kobieta w różowych włosach, starannie upiętych w kok. - Jesteś za słaba, żeby wyjść z lasu na, chociażby, obrzeża Magnolii. Musisz zregenerować swoje siły. - Dodała, a Scarlet, słysząc to, uniosła dłoń, przyglądając się jej. Blada, chuda, słaba. Odkąd się obudziła minęły trzy dni, w tym czasie stanęła przed lustrem trzy razy. I trzy razy, widząc swoje ciało miała ochotę płakać niczym niemowlak. - Miną ze dwa tygodnie, zanim odzyskasz na tyle sił, aby swobodnie i w miarę pewnie się poruszać. To i tak będzie przyspieszony proces odzyskiwania władzy w kończynach i poruszenia mięśni do pracy, po tak długim okresie śpiączki. Oczywiście, jeśli magia będzie pomyślnie współdziałać z lekami. - Dokończyła kobieta po dłuższym czasie i odłożyła nożyczki na mały stolik. - Gotowe. - Wzięła pod rękę Szkarłatną i zaprowadziła ją do łazienki. Dziewczyna była odwrócona tyłem do lustra, a na swe odbicie spojrzała przez ramię. Porlyusica ścięła jej gęste włosy do pasa, przez co od razu zdawały się być odżywione i zdrowsze. Scarlet głośno westchnęła i uśmiechnęła się szeroko. 
Każdy wojownik światła zdradził i skłamał w przeszłości.
Każdy wojownik światła utracił choć raz wiarę w przyszłość. 
Każdy wojownik światła cierpiał z powodu spraw, które nie były tego warte.
Każdy wojownik światła wątpił w to, że jest wojownikiem światła.
Każdy wojownik światła zaniedbywał swoje duchowe zobowiązania. 
Każdy wojownik światła mówił ,,tak", kiedy chciał powiedzieć ,,nie".
Każdy wojownik światła zranił kogoś, kogo kochał.
I dlatego jest wojownikiem światła. Bowiem doświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei na to, że stanie się lepszym człowiekiem. 



Bardzo krótki rozdział, ale widzę, że na więcej mnie póki co nie stać. Totalny brak czasu, bo kiedy nie szkoła i nauka, to bliscy, a gdzieś, między tym trzeba znaleźć jeszcze odrobinę czasu na pisanie. Idzie mi to opornie, jak widzicie. Na następny rozdział możecie poczekać długo, bądź wręcz odwrotnie (w co jednak wątpię). Na ten moment bardzo serdecznie przepraszam za coraz dłuższe przerwy w dodawaniu rozdziałów.
Krótkie, ale cóż poradzić. 
Gorąco Was pozdrawiam i bardzo dziękuję, że jesteście wciąż ze mną. Dajecie mi dużo siły, aby nie rezygnować z pisania przez, chociażby, sam brak czasu. ;) 

11 sierpnia 2014

Rozdział 3

   Zwinnym ruchem schylił się, po czym wycelował pokrytą ogniem pięść w udo przeciwniczki. Kobieta zagryzła zęby i posłała Dragneela na ziemię, uderzając pięściami w jego plecy, z rzadko spotykaną siłą. Odstawiła jedną nogę w tył, po czym uniosła ją, z zamiarem kopnięcia wroga z brzuch. Natsu jednak złapał kostkę Ikarugi i cisnął kobietą w ścianę. Gwałtownie się podniósł z podłogi i zaciskając dłonie w pięści, ruszył w jej kierunku. Nie było na nim śladu krwi. Nieliczne siniaki, to wszystko co pozostawiła po sobie nosicielka znaku Death's Head Caucus. 
- Ty suko. - Wycedził chłopak przez zaciśnięte zęby. Jego oczy wyrażały chęć mordu. Rysy twarzy sprawiały, że wyglądał przerażająco. Mimo tego Ikarudze zdawało się, że to nie koniec, że ten młody mężczyzna trzyma jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Bała się. Jej ciało drżało, źrenice zmalały. Przetarła ręką nos, rozcierając po twarzy szkarłatną ciecz. Mięśnie krzyczały z bólu, wszystkie, bez wyjątku. Jej różowe, zawsze zgrabnie uczesane włosy były poszarpane, opadały na jej bladą twarz, brudziły się w strugach krwi, jakie spływały po jej policzkach. W ścianie pozostała wielka dziura, a resztki muru sypały się z wolna, osiadając na jej ramionach. Spróbowała wstać, ale zaskomlała z bólu, nogi odmawiały posłuszeństwa, znów osunęła się mozolnie na ziemię. Wokół Salamandra nieoczekiwanie pojawiły się płomienie. Tańczyły wokół jego sylwetki. Była przerażona, rozglądała się dookoła, nie mogła uciec. Głos Lucy zagłuszyło wściekłe dyszenie chłopaka. Dostrzegła w końcu, że jego ciało zaczyna pokrywać się łuskami. Wycelował pięścią w jej głowę. Krzyknęła przerażona, zamknęła oczy.




   - Już czas. - Stwierdziła kobieta, zachrypniętym głosem i spojrzała na katanę, która dumnie wisiała na ścianie. - Dokonam tego. - Uniosła kąciki bladoróżowych ust, ilustrując wzrokiem narzędzie zbrodni. Przebiegły uśmiech znikł z jej twarzy, gdy dostrzegła na ostrzu miecza ordynarne postrzępienia. Ten trywialny gówniarz ośmielił się oszpecić jej katanę. Grymas złości  zagościł na bladej twarzy kobiety.
- Guriin! - Zawołała, odwracając się tyłem do broni.
Minęła niespełna minuta, a w drzwiach stanął wysoki, młody mężczyzna. Na oko miał 23, 24 lata. Blond włosy sięgały mu niemal do pasa. Zielone tatuaże pod oczami i szyja w bandażach, zwiewna, niezapięta kamizelka oraz długie, ciemne spodnie i trapery.
- Jestem. - Wymamrotał chłopak, przykładając prawą rękę do lewego ramienia. Kobieta uśmiechnęła się chytrze i skinęła głową.
- Dobrze. Wyruszacie o świcie.
- Jesteś tego pewna? - Wsunął ręce do kieszeni i spoglądał na nią badawczo. Różowowłosa zmrużyła oczy i prychnęła pod nosem pogardliwie.
- Czyżbyś chciał się mi sprzeciwiać? Jesteś zobligowany do tego, aby mi służyć. Nie zapominaj. - Wycedziła, przez zaciśnięte zęby. Guriin jednak nie zbyt wziął sobie do serca słowa matki. Podniósł ręce w geście kapitulacji, po czym posłał jej usatysfakcjonowane spojrzenie.
To jest to... 
- Znajdź ją. - Odwróciła się na pięcie i podeszła do małego stolika, biorąc w dłonie bieluśką filiżankę z zieloną herbatą.
- Murasaki?
- Tak. - Odpowiedziała kobieta. - I pamiętaj, masz trzymać się planu. Niczego nie rób na własną rękę. - Erza nie żyję, a to nam ułatwi zadanie. - Dodała, wypełniając pomieszczenie drwiącym chichotem.
- Tak jest, matko. - Skwitował poważnym głosem. Klęknął na jedno kolano, przykładając do lewego ramienia prawą rękę. Ikaruga spojrzała na niego przez ramię i uniosła kąciki ust. Posłuszny jak pies. 
Zbyt silny i zbyt słaby zarazem, zupełnie jak ojciec. 







      Wyruszył na misję. Kolejną w tym miesiącu. Chociaż wiedział, że każda z jego dłuższych misji dotkliwie rani pewną osobę, to nie potrafił przebywać w Magnolii zbyt długo. Cel był prosty - załatwić kilku gości, którym zamarzyło się napadać na gospody. Raz dwa i po sprawie, więcej kłopotu sprawił mu powrót do domu. W pogodni za "czwórką wspaniałych" trafił na totalne zadupie, a ponieważ był wieczór, postanowił przenocować pod gołym niebem i wrócić dnia następnego. Rozejrzał się po szczerym polu, rzucił torbę na ziemię i przetarł dłonią czoło. Gwiazdy wysłały niebo, a księżyc w pełni zdumiewał swym blaskiem. 
Jellal po "pogodni" za drewnem, w końcu rozniecił ogień. Usiadł na małym głazie, spojrzał ku górze, na niebo, na lśniące gwiazdy.
- Jesteś gdzieś tam, prawda? - Zapytał, wodząc oczami po pełnych blasku, maleńkich punkcikach. - Pamiętam, jak bardzo lubiłaś wstawać w nocy i podziwiać księżyc, gdy był w pełni. 
Uśmiechnął się mimowolnie, przymykając oczy, a słaby wiatr subtelnie przeczesał jego grzywkę, musnął policzki, wargi. Odetchnął, jakby z ulgą. Wierzył w to, że ona przy nim ciągle trwa. Tak wiele by oddał, żeby móc ją znów zobaczyć, przejechać opuszkami palców po aksamitnej skórze, wpleść dłoń w te miękkie, szkarłatne włosy... Budził się sam, zasypiał sam, miał wrażenie, że mimo przyjaciół, córki, ludzi, którzy go otaczali, był sam. Tam w środku... Czuł pustkę.



       Sama nie wiedziała, to jawa czy sen? Ponownie otwiera oczy, przeciera wierzchem dłoni spocone czoło, powoli porusza nogami, a każdy z tych ruchów okupowany jest uczuciami strachu, niepewności i solidną dawką bólu. Mięśnie wręcz krzyczą, przy wolno unoszącej się ręce. Pozostaje nieodparte wrażenie, że coś niewidzialnego trzyma mocno za słabe ramiona i wbija w twardy, odgnieciony od ciągłego snu, materac. Nie wiele ma przed oczami, wszystko przed nią spowiła ciemność. Ciekawość wzięła górę, skłoniła ją do tego, aby spojrzała w bok. Powoli przekręciła głowę, świeca zawieszona na ścianie, słabo tlący się ogień, dający odrobinę otuchy w tym chłodnym otoczeniu. Zamknęła oczy i wydała z siebie zduszony jęk, to nie działo się naprawdę. Przecież już miliony razy rozum płatał jej takie figle, śmiechu warte, znów ma się na to nabrać? Pokręciła głową zamykając powieki. Jeśli już ma śnić - dobrze, niech więc śni - ale nie o powrocie do normalnego życia. 




         Czuła się niczym... Nadczłowiek. Czuła, że w końcu rozpościera skrzydła, nie mogła dalej tkwić w jednym, martwym punkcie. Zwinnie poruszała się po dachach domów, gospód i sklepów miasta, niezauważona, niepostrzegana, w końcu zawsze była jakby niewidzialna dla innych. A jednak, jednak w końcu ktoś ją zauważył! Sprawi, że już nigdy więcej, żaden człowiek ani mag, nie będzie traktować jej z pogardą. Zeskoczyła z dachu starej, starannie zadbanej kamienicy i uśmiechnęła się pod nosem szyderczo. 
- Już jestem, drogie Fairy Tail. - Skwitowała, zakładając ręce na biodra. Jej oczom ukazał się wielki, fikuśny budynek, który dumnie reprezentował najsłynniejszą i najsilniejszą gildię Fiore. 
Cichy szelest, gdzieś w krzakach niedaleko obudził czujność dziewczyny. Syknęła pod nosem i pośpiesznie zarzuciła kaptur na głowę. Stawiając kilka kroków w tył skryła się między dwoma budynkami, w zaciemnionej uliczce. Kucnęła, opierając się plecami o jeden z budynków. Cholera! Mam nadzieję, że nie zostałam zauważona. 
Z ukrycia uważnie obserwowała, jak zza krzaków wyłonił się człowiek o smukłej sylwetce. Zmrużyła oczy, wyczekująco przyglądając się ów osobie, jednak nie dostrzegła niczego szczególnego. Nie widziała twarzy, koloru włosów, mogła jedynie stwierdzić, że ma do czynienia z mężczyzną.
Zegar w wierzy kościelnej wybił godzinę 04:00 rano. 
- Będzie wściekły. - Warknęła pod nosem Murasaki. Zwinnie obróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w stronę obrzeży Magnolii. 



         - Dotarłaś tam? - Syknął mężczyzna, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem. Miała wrażenie, że jego wzrok zmienia właściwości na laserowe. Skinęła znacząco głową, wpatrując się w podłogę. Guriin uniósł kąciki ust, podchodząc do siostry. Podniósł rękę i przejechał kilka razy dłonią po jej ramieniu. Zadrżała, czując jego zimny dotyk. Serce zaczęło szybciej bić, owiane strachem. - Zuch dziewczyna. Jak chcesz to potrafisz. - Wyszeptał jej do ucha, z cichym, przebiegłym śmiechem. Cały ten czas stała, jak słup soli, a On doskonale mógł poczuć jej trzęsące się ze strachu ciało. Była niczym spłoszona zwierzyna. Postawił dwa kroki w tył, po czym odwrócił się do niej plecami. Powoli uniosła głowę, spoglądając na niego badawczo. Czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają, a uczucie niepokoju odchodzi mozolnie. Ulga. To czuła. Odetchnęła głęboko, przymykając powieki.
- Sądziłaś, że to powiem? - Głos Guriina się zmienił, był taki... Szorstki, oschły. Zupełnie jak jego stosunek do ludzi. Gwałtownie się odwrócił i uderzył pięścią w żołądek brązowowłosej. Dziewczę opadło na kolana, wijąc się z bólu. - Spóźniłaś się, suko. - Warknął. - Miałaś tak banalne zadanie, jak mogłaś się spóźnić przy takich warunkach?! - Bez wahania ścisnął rękę na jej bladej twarzyczce i uniósł stanowczo jej podbródek. Spojrzała w jego rozwścieczone oczy, Ona, taka słaba i bezużyteczna w porównaniu do swego silnego, władczego brata. Zawsze tak było, On miał wszystko, a Ona jedyne co dostała to lęk przed tym, by naprawdę zacząć żyć.- Odpowiedz mi! - Syknął, zaciskając zęby. Wodził oczami po jej ciele, rysy jego twarzy ułożyły się w bezczelne obrzydzenie. Stanowczo zacisnął rękę na jej podbródku, na szczęce. Stopniowo rozchylała usta, wiedziona przez ból. Jej oczy zaszły szklanymi łzami. Złapała kurczowo jego nadgarstek. - P-przepraszam. - Wysapała cicho, choć rzeczywiście miała ochotę krzyczeć w agonii. Zluzował powoli uścisk ręki, a dziewczyna puściła jego nadgarstek. Wyprostował się, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem i splunął Murasaki w twarz. Otarła rękawem ślinę blondyna i ukradkiem przyglądała się temu, jak odchodził. Dumny z siebie, zadowolony, usatysfakcjonowany, bo przecież nikt mu nie podskoczy. Dlaczego tak się działo? Czy Ona kiedykolwiek tego chciała? 
Och, oczywiście, że nie o takim życiu marzyła. Jako mała dziewczynka potrafiła świetnie dogadać się ze swoim rok starszym bratem. Ba, wtedy był dla niej nawet kimś. Kimś porównywalnym do anioła stróża. Dziś stał się dla niej zerem, a mimo to pragnęła, aby dostrzegł w niej cień autorytetu, okazywał jej przynajmniej minimalny stopień szacunku. Gdyby nie Ikaruga, którą aktualnie zwą matką, mogliby zginąć. Z drugiej jednak strony, gdyby nie ta kobieta, może Guriin byłby dalej sobą? Przetarła pojedyncze łzy, płynące po policzkach i podpierając się o ścianę, leniwie wstała. Wycieńczona byciem zerem. Zmęczona traktowaniem, jakim darzyli ją kochany brat i matka.  Przeszła przez drewniane drzwi i znalazła się w ciasnym pomieszczeniu, wysłanym słomą. Powoli ułożyła się na niej, podkulając nogi i zamknęła oczy. Chciała śnić. Chciała przenieść się do świata, w którym nie musi znosić upokorzeń. Pragnęła być gdzieś, gdzie jest kowalem własnego losu. 



  Erza

        Moje mięśnie błagały o jakiś leczniczy balsam, przynoszący w magiczny sposób ukojenie. Czułam, że byłam słaba i nie potrafiłam nic na to poradzić. Nie dość, że psychicznie nie czułam się na siłach, to jeszcze moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Próbowałam podnieść rękę, ale nie potrafiłam, po prostu. Sama nie wiedziałam, jak mi się mogło udać poprzednim razem. Przekręciłam głowę, spoglądając na swoją dłoń. Same skóra i kości, czyżby było aż tak źle? Moje poruszanie nogami opierało się teraz wyłącznie na subtelnym rozchyleniu ich. Nie byłam w stanie usiąść, podeprzeć się na łokciach, choć niemiłosiernie chciałam się uwolnić z tego łóżka.
Ach, najbardziej bolesna, mimo wszystko była moja nieświadomość. Obawiałam się, że dalej śpię. Mój rozum szeptał jednak cichutko: Rozejrzyj się! 
Odwróciłam głowę i dalej obserwowałam miejsce, w którym się znajdowałam. Te same widoki. Ciemność i paląca się świeca, zawieszona na ścianie. A może jednak? Przebłysk nadziei zagościł w moim umyśle. Serce szybciej zabiło, nadzieja rozpaliła wiarę, nie mogłam tkwić wciąż w tym samym miejscu. Gwałtownym ruchem zrzuciłam nogi z łóżka i podniosłam się do pozycji siedzącej, podpierając się rękami. Syknęłam z bólu, moje mięśnie się napięły, a ja nawet nie potrafiłam tego uczucia do niczego porównać. Postawiłam bose stopy na kamiennej podłodze. Chłód, bijący teraz po moich piętach wywołał u mnie odruchowo uśmiech. Zamknęłam oczy, powoli wstałam, jednak moje ciało nie było przystosowane do wędrówek i po, niespełna kroku, upadłam kolanami na ziemię. Zmarszczyłam czoło zaciskając dłonie w pięści z niedowierzaniem.
Tak długo wszyscy myśleli, że nie żyję, a teraz... Teraz, kiedy mam możliwość, by udowodnić im, że to wszystko bujdy, ja nie potrafię nawet stąd wyjść! 
Zacisnęłam oczy, poczułam jak łzy szczypały mnie pod powiekami. Zdałam sobie sprawę, że przeoczyłam właśnie ważną część życia mojego dziecka. Nie było mnie przy niej, kiedy potrzebowała matczynej czułości, troski i opieki, kiedy zaczynała chodzić, mówić, kiedy została naznaczona znakiem Fairy Tail. Nigdy nie spojrzałam w jej duże oczy, choć z opowiadań Miry wiem, że są ciemne i pełne blasku. Od tak dawna moja dłoń nie była spleciona z dłonią mego narzeczonego. Nie pamiętałam już smaku jego ust, ani tego uczucia bezpieczeństwa, które przynosiła mi jego obecność. Tęskniłam za ciepłem uścisku, jego wielkich, silnych ramion. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nie było mnie przy Jellalu i Namidzie.
Mozolnie przysunęłam się do ściany, opierając o nią plecami. Z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami, uniosłam głowę ku górze.
Pomóż mi...
Szepnęłam w myślach do Boga.

                                                                   ~~ Muzyka ~~


              Ten słodki, wilgotny język z subtelnością sunął po mojej szyi, aż jego miękkie wargi ucałowały mój podbródek. Westchnęłam cichutko, z taką finezją wybudzona ze snu, o jakiej nawet nie śniłam. Władcze, duże dłonie gładziły moje nagie, smukłe ciało. Oplatał mnie silnym ramieniem, a ja, zamykając oczy ponownie wydałam z siebie rozkoszne westchnienie. Sama jego bliskość doprowadzała mnie do permanentnej błogości. Odchyliłam głowę i napotkałam jego badawcze, a zarazem zmysłowe spojrzenie. Przeszywało mnie na wylot. Uniosłam kąciki ut, delikatną dłonią gładząc jego szorstki policzek. Schylił się nade mną i ponownie przycisnął swoje wargi do mojej szyi. Odchyliłam głowę w tył, cicho się śmiejąc i wplotłam dłoń w jego niebieskie, rozczochrane włosy. Przewróciłam się mozolnie na plecy, a mój kochanek musnął koniuszkiem języka kącik moich ust. Miękkie wargi napotkały w końcu jego ciepłe usta, zatapiając się w namiętnych, pełnych pożądania pocałunkach. Zsunął jedną z rąk na moje biodro, które pogładził z czułością, po czym przesunął dłoń na mój pośladek i ścisnął go władczo. Szelmowski uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie. Pchnęłam go, przewracając na plecy i nachyliłam się nad jego twarzą.Patrzył mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że był zahipnotyzowany. Zakryłam kołdrą nagie piersi i pochylając się nad nim, ucałowałam czule jego czoło. Złapał mnie w tali i przyciągnął do siebie. Podpierając się na rękach, obserwowałam jego poczynania. Moje szkarłatne włosy, w chaosie opadały na moje ramiona, muskały końcówkami jego policzki. Przesunął opuszkami palców, delikatnie, moją grzywkę, która niesfornie układała się tak, jak chciała. Zsunęłam dłonie na jego umięśniony tors.
- Bądź moja. - Wyszeptał mi wprost do ucha, a jego ciepły oddech sprawił, że przeszyły mnie przyjemne dreszczyki. 
Noc się dłużyła, ku naszemu szczęściu. Chwile, które spędziliśmy, przepełnione pożądaniem, namiętnością, zamotały mi w głowie. I chociaż te rozkoszne chwile trwały, miałam wrażenie, że żadne z nas się nimi nie nasyciło. 
Nie... Żadne z nas nie nasyciło się tym, co mogliśmy razem stworzyć. Trwałam przy nim nad ranem, przyglądając się, jak jego klatka piersiowa równomiernie się unosi i opada. Był tak spokojny, osiągnął coś na rodzaj... Błogostanu. Kochałam go, dalej go kocham, o tak. Wtedy... Zrobiłam coś nieodpowiedzialnego, ale to było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Ta noc zapoczątkowała wszystko. Ta jedna noc, zakazana i te skrywane, gdzieś na dnie serca, potężne uczucia żywione do niego. Jellal Fernandes. Mężczyzna, którego kocham.
(...)
           - Połóż ją tutaj! - Krzyknęła starsza kobieta, o bladoróżowych włosach. Mój kochany posłusznie położył mnie na łóżku medycznym i przesunął opuszkami palców po moim brzuchu. 
- Wyciągniesz ją z tego, prawda?! - Wrzasnął, odwracając się do Porlyusici. Staruszka podeszła do mnie i zaczęła smarować moje rany balsamem własnego wyrobu, nakładać na oparzenia i okaleczenia zioła.
- Twój potomek próbuje wyjść na świat. - Wymamrotała medyk. Słyszałam, jak Jellal syknął. Tak, to wszystko komplikowało. Balsam, który nakładała Porlyusica sprawił, że rany zaczęły piec, jeszcze boleśniej dając o sobie znać. Odruchowo wyszarpałam rękę, którą właśnie zajmowała się starsza kobieta. To nie tak, że chciałam jej utrudniać. To wszystko było po prostu silniejsze ode mnie. Jellal przytrzymywał mnie, abym spokojnie leżała, szepcząc do ucha, że wyjdę z tego. Miałam złe przeczucia., które zresztą się sprawdziły.
rozdzierający ból, oznajmiający, że nie ma odwrotu. Niemalże krzyknęłam. Porlyusica nakazała Jellalowi opuścić pomieszczenie i choć słyszałam buntownicze, pełne furii protesty, kobieta nic sobie z nich nie robiła. Usłyszałam głos Graya i Natsu. Wbiegli do pokoju z impetem. Mrużąc oczy i wijąc się z bóli, jakie okupowały moje ciało, spojrzałam na nich. Twarz Natsu była pełna krwawiących okaleczeń, a Gray równie dobrze mógłby wtedy chodzić o kulach. Siłą, z bólem na twarzy wyprowadzili Jellala. Chciałam żeby został, był blisko mnie...
- Przestań się mazgaić. - Skwitowała Porlyusica. - Życie to pułapka. 



Rozdział 3 gotowy! Starałam się jak mogłam, żeby to wszystko dobrze wyszło,
a jak jest naprawdę... No cóż. xd Nie do końca miałam wizję na przebudzenie Erzy, przyznaję.
Długo nad tym myślałam, tkwiłam w martwym punkcie. Pisałam, mazałam wszystko, pisałam na nowo...
I znowu mazałam. W końcu się zdenerwowałam i zostało tak. mam nadzieję tylko, że Was nie zawiodłam.
Wybaczcie za ewentualne błędy. ;/
Rozdział dedykuję Roszpunci.
Twój komentarz, pod ostatnią notką był jak taki pozytywny kop. Arigatou. ♥

4 lipca 2014

One-shot

Jerza


   
   Byłam rozdarta. Dokładnie tak rozdarta, jak moje szkarłatne włosy. Wiatr porwał je do chaotycznego tańca, zasłaniając mi tym samym oczy i na nic zdało się moje ciągłe przeczesywanie grzywki dłonią. W pewnym momencie pomyślałam, że chciałabym to mieć już za sobą. I to bardzo. Człowiek nie jest Bogiem, choć stworzony został na jego wzór, nieprawdaż? Bez bicia musiałam przyznać sama przed sobą - nie miałam sił, żeby dalej toczyć tę walkę. I choć stałam przed nim odziana, naturalnie, w niebieską, plisowaną spódnicę i białą koszulę bez rękawów, i choć miałam na sobie czarne buty niemalże pod kolana, a szyję subtelnie oplatała granatowa wstążka, ja... Czułam się obnażona. Tak, obnażona. On jedyny znał mnie od każdej strony. Znał wszystkie moje maski i wiedział, którą z nich i w jakiej sytuacji zapragnę przyodziać. Próbowałam nie myśleć o tym, że w każdej chwili któryś z moich przyjaciół, obdarzonych wspaniałym wyczuciem czasu, może perfidnie wyskoczyć z gildii i przeszkodzić nam w rozstrzygnięciu tego raz na zawsze. Zacisnęłam dłonie w pięści i wbiłam wzrok w ziemię. Po chwili milczenia postanowiłam kontynuować swój wywód, a raczej zakończyć go, słowami:
- Nie chcę Ci się narzucać. Jednak... Gdybyś kiedykolwiek mnie potrzebował... - Urwałam w pewnym momencie i westchnęłam. Pomyślałam: O Boże! Idiotka, gorszego przemówienia naprawdę nie mogłaś wygłosić. Uczucie rezygnacji musiało być widoczne na mojej twarzy na kilometr, bo gdy spojrzałam na Jellal'a ten zmarszczył czoło i zamknął oczy, zaciskając usta w wąską kreskę.  Pod żadnym pozorem, nigdy nie chciałam wywierać na nim jakichkolwiek wpływów. Moje uczucia starałam się oddzielić grubym murem od relacji z nim, choć i tak wiem, że kiepsko mi to wychodziło. Zrobiłam pewny i stanowczy krok w tył. Zacisnęłam zęby, czując ten okropny przypływ bólu gdzieś tam, w sercu. Chciałam wrócić do gildii, uspokoić się w towarzystwie przyjaciół i zjeść ciasto truskawkowe, po czym udać się do Akademiku, jak gdyby nigdy nic. Wiedziałam, że pragnęłam niemożliwego. Obróciłam się na pięcie i już  miałam odmaszerować, gdy poczułam jak potężna dłoń zamyka moje ramię w potrzasku. Zamarłam.
- Nie pozwolę Ci odejść. - Usłyszałam jego ochrypły, a jednak czule łaskoczący mnie po uszach głos. Och tak, mogłabym słuchać go godzinami! - Nie zjawiłem się po to, żeby zaraz po tym od ciebie uciekać. - Poczułam jak łzy szczypały mnie pod powiekami, nie wytrzymałam.
- Więc po co? - Uniosłam głos, biorąc głęboki wdech. Modliłam się w duchu, żeby moje łzy nie ujrzały światła dziennego. Nie teraz, jeszcze nie. Mocniej ścisnął moją rękę i przyciągnął do siebie, wtulając w tors. Szczelnie zamknął mnie w ramionach, a ja, mimo licznych prób, nie potrafiłam z tego uścisku uciec. Rozum podpowiadał - spieprzaj póki czas, a serce mówiło - daj się ponieść chwili.
Nie wytrzymałam i chwilę po tym Jellal stał się świadkiem tego, jak zaniosłam się szlochem. Bezbronna, tak się czułam w jego obecności. Straciłam nad sobą kontrolę i zamoczyłam mu koszulkę swoimi łzami. Mocniej mnie otulił, po czym przejechał dłonią po moich plecach, szepcząc do ucha:
- Ciiiiii...
Nie wiesz co gadasz - cisnęło mi się na usta w odpowiedzi na jego "ciii". Przespacerował się dłonią od mojego ramienia, przez szyję, aż do podbródka, który uniósł lekko. Nie miałam na to odwagi, jednak nasze spojrzenia spotkały się. Z lekko opuchniętymi oczami i drżącą wargą wpatrywałam się w jego pełne blasku tęczówki. Uniósł kąciki ust w ciepłym uśmiechu, nachylił się nade mną i przycisnął miękkie usta do mojego czoła. Miałam wrażenie, że się rozpłynę. Dłoń, którą miał ułożoną na moim podbródku powoli przesunął na policzek. Moje serce mocniej zabiło. O Boże! Zbliżaliśmy się do siebie, a z każdym centymetrem nasze wargi mimowolnie się rozchylały, aż w końcu połączyliśmy je w delikatnym pocałunku. Nie mogłam uwierzyć w to co się wtedy działo. Motyle szalały mi w brzuchu i czułam jak zalała mnie fala ciepła. Prędko jednak pożałowałam tego co się wydarzyło. A co, jeśli zrobił to impulsywnie? Co jeśli tego nie przemyślał? Albo wcale nie chciał zostawać przy mnie na dłużej, tylko próbował mnie uspokoić? Podczas, gdy w mojej głowie szalały niedorzeczne myśli Jellal oparł się o moje czoło swoim, przymykając oczy. Cisza.
- Kocham Cię, Erzo. - Odezwał się w końcu, ściszonym, ochrypłym głosem. Nie wiedziałam co robić, spuściłam wzrok i maszerowałam nim po torsie Fernandesa. Przez obcisłą koszulkę mogłam bez trudu dostrzec jego ciało. Tak, był szczupłym, smukłym facetem, ale nie da się ukryć, że posiadał ładny kaloryfer. Zaśmiałam się gorzko, robiąc krok w tył.
- A rada? Nawet jeśli chcesz to nie możesz przy mnie zostać na dłużej. - Otuliłam dłońmi ramiona i kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. Jellal syknął coś niezrozumiałego pod nosem i machnął zdecydowanie ręką, jakby chciał wyznaczyć swój teren.
- Cholera! Do diabła z radą!
Spojrzałam na niego zbita z tropu. Szeroko otwartymi oczami przyglądałam się temu zdeterminowanemu mężczyźnie, który zawładnął mym sercem. Pokręciłam powoli głową, a moją twarz wykrzywił grymas bólu.
- Nie możesz, Jellal. Wiesz o tym. - Wykrztusiłam z siebie z trudem, a On znów znalazł się niebezpiecznie blisko mojej osoby. Położył dłonie na moich ramionach i potarł je o nie kilka razy, uśmiechając się.
- Najważniejsze, żebyś Ty czuła się dobrze. - "Dobrze", miał na myśli "szczęśliwa", tak? Na tamten moment sądziłam, że byłam w sytuacji bez wyjścia. Troskliwie mi się przyglądał, a ja nie mogłam już dłużej znieść tego uczucia. Targana przez żal pragnęłam mieć go tylko dla siebie, egoistycznie myślałam, że to mi się powiedzie, a realia zdawały się być przeciwko mnie. Bez zastanowienia stanęłam na palcach i zamknęłam oczy, aby dosięgnąć jego ust. Wtedy czar prysnął. Z gildii wyleciał, dosłownie, wyleciał Natsu, uderzając w nas z impetem.
- Co robisz idioto?! - Wrzasnęłam roztargniona. Natsu wstał, otrzepał się i spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na Fernandesa, mówiąc:
- Wpierdoliłeś jej ciastko truskawkowe, że się tak sapie? - Burknął. Nie mogłam w to uwierzyć, pozbierałam się z ziemi i zacisnęłam dłoń w pięść. Przed wylądowaniem na oiomie tego różowego kretyna wyratował Jellal, łapiąc mnie za nadgarstek.
- Lepiej już sobie idź. - Odezwał się mężczyzna do Salamandra, powstrzymując fazę śmiechu. Naburmuszyłam policzki jak oburzona pięciolatka i skrzyżowałam ręce pod piersiami. Spojrzałam na Natsu i prychnęłam, przewracając teatralnie oczami. Dragneel wrócił do gildii, przed którą czekała na niego Lucy. Była wyraźnie zirytowana jego wyczynami. Zmrużyłam oczy, ten widok wywołał u mnie odruchowo czuły uśmiech. Prawie zawsze byli razem. Niezależnie od sytuacji. Odwróciłam się do Jellal'a, z zamiarem podziękowania mu. Prawdopodobnie, gdyby nie On to z Natsu została by miazga. Nie zawsze uważałam, że moja porywczość w stosunku do nich jest prawidłowa. Choć czasami była nieunikniona.
- Erza, zaczyna się! - Usłyszałam jak Levy rozpaczliwie krzyczy w moim kierunku. Co znowu? - pomyślałam wtedy. Razem z Jellal'em wbiegliśmy do gildii, a w stronę naszych głów leciał tasak, którego jedynie cudem uniknęliśmy. Serce podeszło mi do gardła, przedział sekundy, może dwóch mógł zadecydować o naszych życiach. Mistrz praktycznie spadał z blatu, uchlany przez Canę, która, należy dodać, sama wcale nie trzymała się najlepiej. Jakby tego było mało, Gajeel i Natsu wdali się w bójkę, do czego dołączył się Gray. Laxus, też nadzwyczajnie wesoły, jedną ręką wyczyniał przed twarzą Miry łabędzie z błyskawic, a drugą próbował odpędzić od siebie nachalnego Freed'a.
- Gej party. - Mruknął rozbawiony mężczyzna obok mnie, przyglądając się temu zjawisku. Ledwie powstrzymywał falę śmiechu. Spojrzałam na niego, marszcząc czoło, z niedowierzaniem. Naszą uwagę przykuła Meredy, która próbowała powstrzymać paranoidalną Juvię przed włączeniem się w bójkę jaszczurek i zamrażarki.
- Dłużej już nie dam rady! - Wrzasnęła bezradnie różowowłosa. Pokręciłam głową i zacisnęłam dłonie w pięści. Miara mojej cierpliwości przekraczała granice. Czułam się jak rozgrzany czajnik, w którym wrze woda.
- Ej, Erza... - Usłyszałam głos Jellal'a, ale jego słowa z banalną prostotą wpadły i wypadły z mojej głowy.
Coś we mnie pękło, w momencie, w którym żelazna pięść Gajeel'a, co prawda nieuważnie, omal nie zgniotła twarzy panicznie przerażonej McGarden. Wybuchłam. Jellal odciągnął Levy w bezpieczne miejsce, rodzeństwo Strauss stanęło w kącie, z Mistrzem i bacznie obserwowali przedstawienie. Zacisnęłam zęby i złapałam Natsu za szal, po czym z impetem cisnęłam nim w ścianę. Podniósł się i z wyrzutami zaczął coś majaczyć pod nosem. Zgromiłam go zabójczym spojrzeniem i już wiedział - pora była się uspokoić. Następną moją ofiarą padł Gray, sierota stracił równowagę przez Redfoxa i podjechał wprost pod moje nogi. Dopiero gdy spojrzałam w dół, na niego, dostrzegłam, że podłoga w całej gildii była zamrożona. Chyba wyglądałam potwornie. Chyba na pewno, bo kiedy Fullbuster mnie dostrzegł zerwał się z podłogi i podniósł ręce w geście kapitulacji. Warknęłam wściekle i wyminęłam go, idąc na Gajeela. Ten dupek szukał zaczepki u Laxus'a.
- Boże, za co każesz znosić mi te apogeum głupoty!? - Syknęłam, chyba dość głośno, bo kilka osób po bokach zachichotało z rozbawieniem. Redfox spojrzał na mnie przez ramię i warknął coś niezrozumiałego, po czym dodał:
- Erza! Ahahahahaha! Titania, walcz ze - nokaut z prawego sierpowego prosto w twarz. Gajeel doznał końca, zanim zaczął się początek tej bezsensownej bójki między nim a mną. Od kiedy to zachowywał się jak Natsu? Zachwiał się na nogach i oparł o blat bezwładnie. Czasami myślałam, że zamykanie beczek z alkoholem na kłódki, w tej gildii było by wprost wyśmienitym pomysłem!
- Hamuj protekcjonalizm, antypatyczny gnoju. - Warknęłam pod nosem. Nie miałam siły się z nim sprzeczać, ani ochoty być miłą. Zdecydowanie. Obok mnie, tanecznym i chwiejnym krokiem przechadzała się Cana, z butelką bimbru w ręce.
- Spokojnie, Erzuś! - Wzięłam głęboki oddech w płuca i wypuściłam z nich powietrze. Młody Dreyar, w tym stanie raczej nie szukał zaczepki. Siedział po drugiej stronie lady z przymrużonymi powiekami, do momentu, w którym przyszła Mirajane i pomogła mu wstać. Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do Levy, siedzącej w kącie wraz z Jellal'em.
- Już lepiej? - Zapytałam szeptem. Skinęła mi głową, szeroko uśmiechnięta.
- Dziękuję. Nie wiem co by zostało z gildii za parę chwil. Jak widzisz, nawet Mistrz - urwała niebieskowłosa. Cała nasza trójka zerknęła w jego stronę, spał na brzuchu, z tyłkiem wywalonym do góry i ogromnym gilem ciągnącym się z nosa. Zmarszczyłam nos w geście zażenowania tym widokiem.
- O co tym razem poszło?
- Gajeel i Natsu kłócili się o zlecenie, a Gray chyba postanowił, że nie może przegapić okazji na bijatykę. - Odpowiedział Jellal za wyraźnie zmęczoną McGarden. Odwróciłam głowę gwałtownie w bok i cisnęłam burzliwe iskry w kierunku Gray'a. Szuja myślał, że niepostrzeżenie uda mu się uciec? Ahahahahha, nie.
O Mistrza nawet nie pytałam. Chcielibyście wiedzieć? Bo ja nie do końca.



 
     - Zastanawiam się - rzekł - czy gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją.
Leżeliśmy na chłodnej trawie, wpatrując się w niebo pokryte milionem błyszczących punkcików. Zmarszczyłam brwi, odwróciłam głowę i utkwiłam w nim swoje spojrzenie. Od momentu, w którym bawiłam się w niańkę dla (głównie) pełnoletnich w gildii, ani ja ani on nie wróciliśmy do tematu sprzed tego wydarzenia. Miałam przez moment nadzieję, że Fernandes odejdzie, bez słowa. Pozostawi mnie samą. Śmieszne, prawda? Ale chciałam, aby odszedł i mógł żyć, na wolności. Zostając ze mną w Magnolii sam podstawiał się Radzie pod nos, a to mogło grozić mu nawet śmiercią. Leżeliśmy w ciszy, nie odpowiedziałam mu. Przez chwilę obserwowałam mięśnie na jego twarzy - żaden ani drgnął. Znów wlepiłam ciemno brązowe oczy w rozgwieżdżone niebo. Musisz z tym coś zrobić - pomyślałam. Zatrważający ból przeszył moją klatkę piersiową. Co my właściwie robimy? To nie może się tak skończyć! - powtarzałam sobie w głowie. Tak, ułożyłam już plan wydarzeń, gdyby okazało się, że Jellal zostaje ze mną: Przez pierwszy tydzień wszystko idzie jak marzenie, a potem Żelek trafia do kicia, pozbawiają go życia, a ja rzucam się w otchłań rozpaczy i ostatecznie zostaję starą, samotną panną otoczoną (niemymi, podkreślam!) kotami, która nienawidzi ludzi tak samo jak Porlyusica. Plan B, choć mniej to jednak wciąż bolesny, zdawał się być lepszym rozwiązaniem.
Musiałam to zrobić, musiałam go jakoś spławić, żeby mógł dalej żyć. Do diaska! Za kilka lat mógł sobie spokojnie ułożyć życie z jakąś inną kobietą, wychować z nią dzieci i zestarzeć się w jej towarzystwie! No właśnie, z inną kobietą. Gdzieś z dala ode mnie, od Magnolii, gdzie miał by święty spokój od tych pajaców z rady. Usiadłam gwałtownie i spojrzałam na niego. Na samą myśl o tym, jakie muszę z siebie wykrztusić słowa moje serce przeszył zaskakujący impuls boleści.
- Pora na Ciebie. - Jellal usiadł obok mnie, głośno wzdychając po czym spojrzał mi w oczy.
- Nigdzie się stąd nie ruszam.
- Musisz odejść! - Nagły przypływ adrenaliny pchnął mnie do tego, aby unieść głos. Od kiedy sprzeczałam się z kimś? Nie pamiętam, kiedy ostatnio dałam się wciągnąć w dyskusję. Zwykle ludzie bez słowa sprzeciwu robili to czego chciałam. Bali się mnie, Oni, ale nie Jellal. On był zupełnie inny. Podniosłam się z ziemi, zaciskając dłonie w pięści.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - Uniósł brew i posłał mi swój szelmowski uśmiech, od którego nogi się pode mną zwykle uginały. Co mu do łba strzeliło?! Teraz nie było mi do śmiechu i najwidoczniej szybko to dostrzegł, gdyż nagle wstał z powagą.
- Od kiedy stałeś się tak elokwentnym interlokutorem? - Mruknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce pod piersiami.
- Och. Ma ktoś Słownik Wyrazów Pretensjonalnych? - Znów, na ułamek sekundy zobaczyłam jak kąciki jego ust unoszą się. Przełknęłam ślinę, moja górna warga wykrzywiła się nienaturalnie. Nie mogłam z siebie nic wydusić, nawet oddychanie stawało się coraz cięższe. Odwróciłam się na pięcie i przełknęłam ślinę.
Moja usta zadrżały niespokojnie. Bałam się. Czy ja naprawdę tego chciałam?
Och, oczywiście, że nie!
- Chcę żebyś odszedł. Raz na zawsze. - Skwitowałam. Byłam przekonana, że skreśliłam wszystko co wydarzyło się do te pory między nami. Myślałam, że w zdenerwowaniu palnie coś, czego nigdy nie powinien powiedzieć i odejdzie, tak jak "chciałam". Głucha cisza. Idź że już! - błagałam w myślach, otulając dłońmi ramiona.
- Nie potrafisz kłamać. - Usłyszałam, jak mówił do mnie cicho, swoim zachrypniętym głosem. Zacisnęłam zęby, zamykając powieki. Łzy, kolejny raz tego dnia, szczypały mnie w zaciśnięte oczy. W głowie miałam obraz jego pół nagiego ciała, pełnego siniaków, zbluzganego szkarłatną krwią. Umierał. I wtedy zrozumiałam, że jeśli to się naprawdę stanie... Nie, cokolwiek miało dziać się ze mną - On musiał żyć. Pomyślałam: Zostaw mnie z dziurą w sercu, z które będzie sączyć się krew do końca moich dni, ale błagam, nie każ mi patrzeć jak giniesz!
Stanął za mną, przyciskając swój tors do moich smukłych pleców i objął mnie. Ciepło, jakie biło z jego ciała i jego oddech, który muskał subtelnie moją szyję sprawiły, że zadrżałam.
- Zostanę. Tutaj, z Tobą. Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. - Zostanę? Wiedział co mówił? Zostanę - to powinno znaczyć, nie odejdę, nie umrę. Z naparciem na NIE UMRĘ, do cholery! A jego zostanie w Magnolii, jak sądziłam, było z góry skazaniem go na śmierć.
- Jesteś zmęczona, zabieram Cię stąd. - Skwitował i wziął mnie bez zastanowienia na ręce, podrzucając lekko. Zdezorientowana zarzuciłam mu ręce na szyję i rozchyliłam usta, by zaprotestować, jednak jego spojrzenie jasno informowało: nic z tego. Spuściłam głowę, szybko sobie odpuściłam protesty, nie miałam sił. Miał rację, byłam zmęczona. Nim dotarliśmy do ciasnego pokoju, który wynajmował w małym hotelu na obrzeżach miasta zdążyłam zasnąć na jego ramieniu.



     Odgłos papieru wyrwał mnie z pięknego snu; siedziałam na ławce, a moją rękę kurczowo trzymał starszy mężczyzna. Zresztą, oboje mieliśmy więcej siwych włosów niż tych pierwotnych. Uśmiechał się ciepło, a ja podziwiałam jego tatuaż na twarzy. Jesienne liście wysłały nam drogę, którą ruszyliśmy, aby wrócić do domu na obiad. Taki banał wprawił mnie w egzystencjalny niedosyt. W tamtym momencie zapragnęłam, żeby to naprawdę kiedyś miało miejsce. Chciałam mieć świadomość tego, że przeżyłam tyle lat z najbliższą mi osobą.
- Obudziłaś się, księżniczko? - W słowie "księżniczko" wyczułam swąd ironii. Przetarłam dłońmi zaspane oczy i leniwie zwlekłam się z łóżka.
- Która godzina? - Burknęłam pod nosem. Zapewne ledwie mnie zrozumiał, bo odpowiedział dopiero po chwili namysłu.
- Dochodzi 04:00 rano.
Rozłożyłam ręce i ponownie opadłam na łóżko, jak marionetka rzucona w kąt, wydając z siebie przy tym nieszczęśliwe skomlenie.
- Jeszcze nic nie zrobiłem, a już wypełniasz to pomieszczenie jękami? - Zadrwił, posyłając mi zadziorny uśmiech. Jak kopnięta prądem poderwałam się i wycelowałam pięść w jego brzuch.
- Ups. - Usłyszałam. Zamrugałam kilkukrotnie i odwróciłam się za siebie. Stał dumny i zadowolony, że udało mu się uniknąć ciosu, w krótkich spodenkach, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Spiorunowałam go morderczym spojrzeniem, odbywając z nim w ten sposób niemą rozmowę:

 Spłoń.

 Płakała byś, kotku.

Spojrzałam na jego ręce. Silne, umięśnione ramiona, a jednak smukłe, podobnie jak mięśnie brzucha i klatki piersiowej. To głupie, ale zaczęłam zastanawiać się, co mogła bym zrobić z jego ciałem. Przejechała bym językiem po jego torsie, niecierpliwie mocując się z jego spodniami. Potem wpiła w jego wargi, skubała, ssała subtelnie... Spłonęłam potężnymi rumieńcami, kręcąc głową i nawet nie zauważyłam, kiedy wyciągnął do mnie swoją dłoń. Złapał bez pytania (i pozwolenia - zaznaczam !) moją rękę i wciągnął mnie razem z sobą na miękkie łóżko. Cóż, a co się działo potem...
To słodziutka tajemnica naszych ciał i umysłów.



One-shot tworzony dla Foxi!
Wiem, że dość trochę mi to zajęło i przepraszam Cię za to!
Mam nadzieję, że  przypadnie Wam do gustu. Kolejne one-shoty nie prędko. 
Pozdrawiam ; *

Cytat:   - Zastanawiam się - rzekł - czy gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją.
- Antonie De Saint Exupery

PS. Za ewentualne błędy przepraszam.

23 czerwca 2014

Rozdział 2



  Więc powiłam córkę, która nosi imię Namida...
- Myślę, że najodpowiedniejsze imię przyjdzie samo. Ono będzie wywodzić się z tych wszystkich odczuć, które będą Nam towarzyszyć w chwili narodzin dziecka. - Mężczyzna przejechał po brodzie dłonią i odgarnął sterczące, niebieskie włosy. 
Łzy? Czy przyjście Namidy na świat owiane było od początku żalem i smutkiem?
Ten stan, to było tak, jakby przez te siedem lat na prawdę nie żyła. Jakby z boku, nie wszystkiego będąc świadomą odgrywała rolę obserwatora. Gdybym tylko wiedziała jak ujarzmić zakamarki ludzkiego umysłu...
Wielokrotnie próbowała działać siłą woli. Myślała o swojej rodzinie, myślała o Fairy Tail. Od kąt przyznano jej miano Wróżki złożyła przysięgę, której jedynym świadkiem było jej własne sumienie. Przyrzekła sobie to... Przyrzekła sobie, że nigdy nie okryje hańbą Fairy Tail! Tymczasem od siedmiu lat "gniła" w tym cholernym łożu, a każdego dnia w jej sercu siane było nowe ziarenko nadziei. Szukała wyjścia z sytuacji, jednak rozum zdawał się podsuwać jej same nierealne pomysły. Wiara w to, że się wybudzi była dla niej jednym, wielkim znakiem zapytania. Czy podoła wyzwaniu?
 Muszę sobie z tym poradzić, możliwie jak najszybciej.





   Magnolia, gildia Fairy Tail.
Białowłosa piękność czyściła jeden z kufli Makarova, przy okazji gawędząc z niziutką osóbką. Drzwi gildii otwarły się, a ich próg przekroczył wysoki mężczyzna, obok którego szła młoda dziewczynka. Fernandes zrzucił z głowy kaptur czarnego płaszcza i westchnął. Spojrzał na córkę, która zrzuciła swój płaszcz. Wyczekująco wlepiała w niego ciemne oczy, ze złotawym blaskiem.
- Śmiało. - Stwierdził, posyłając córce ciepły uśmiech. Nim się obejrzał Namida odwróciła się na pięcie i popędziła do swoich rówieśników. Jellal spojrzał na Mirajane, stojącą za ladą. Uniósł kąciki ust i ruszył w jej kierunku zdecydowanym krokiem. Od paru dni dziewczyna znikała tajemniczo z gildii. Stosowała różne wymówki, takie jak krótkie misje, czy zakupy. Wczorajszego wieczora zastanawiał się nawet, czy wszystko u niej w porządku. Wtem do lady, przy której stały Mira i Levy podszedł Smoczy Zabójca.
- Wybrałaś już karzełku? - Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, potężne, umięśnione ręce, od nadgarstka po łokieć przyozdobione w piercing. Uniosła głowę i zmierzyła go piwnymi oczami. Zmarszczyła drobny nosek i zacisnęła usta w wąską kreskę. Kiwnęła głową, podając mu kartkę ze zlecaniem. Mężczyzna zarzucił na plecy starą, przedartą torbę i odwrócił się na pięcie. - Ruszaj się, nie mamy całego tygodnia. - Skwitował. Dziewczyna zacisnęła zęby w irytacji i wzięła głęboki wdech. Rany Gajeel! Nawet na wspólnej misji będzie traktował mnie jak dziecko, mimo tego, że jesteśmy niemal w tym samym wieku!  Pokręciła głową, już rezygnowała z wykłócania się z nim. Ruszyła, dorównując tempa Redfoxowi.
Fernandes usiadł przy ladzie i spojrzał na Mirajane mrużąc oczy.
- Co się dzieje?
Dziewczyna stała odwrócona plecami do przyjaciela. Słysząc pytanie przełknęła głośno ślinę. Co mu miała powiedzieć? "Erza żyje, tylko od siedmiu lat jest w śpiączce!"?
- Mira, odpowiedz mi.
Odezwał się ponownie po chwili grobowej ciszy. Jego głos stał się bardziej stanowczy, zdecydowanie nabrał na pewności siebie przez jej zwlekanie z odpowiedzią. Pokręciła głową, odwróciła się przodem do mężczyzny i na jej twarzy tkwił malowany uśmiech.
- Wszystko w porządku. Ostatnio mam tylko trochę więcej na głowie, rozumiesz. Brakło nam zapasów w spiżarce, Eve prosiła, żebym wzięła do siebie Kaia bo wybywali z Elfmanem na misję, w dodatku za dwa miesiące Fantazja i chciałam zrobić wstępne plany dla Miastrza... - Przyłożyła do rumianego policzka delikatną dłoń, a Fernandes zmarszczył brwi.
- Jeśli tylko będziesz potrzebowała pomocy wystarczy jedno słowo, wiesz to. - Dziewczyna pokiwała głową. Czuła niesamowite ciepło gdzieś tam, głęboko w sercu, gdy odczuwała tą rodzinną miłość panującą w gildii. Dla Fernandesa stała się jak siostra, ba, czasami nawet określał ją mianem Anioła Stróża! Gdyby nie ta kobieta, siedem lat temu prawdopodobnie całkiem by się załamał. Dziś, dzięki jej wierze w niego mógł choć próbować normalnie żyć. Podniósł się z krzesła i już chciał podejść do tablicy ze zgłoszeniami, gdy na jego ramieniu spoczęła ciężka dłoń innego mężczyzny. Odwrócił głowę i ujrzał dobrze mu znaną twarz.
- Ohayo Jellal, Mira - Odezwał się Salamander i zajął miejsce obok niebieskowłosego. Wyłożył na ladę kartkę papieru, jakby chciał ją wbić w mebel. Fernandes zerknął na dokument po czym uniósł swe spojrzenie na mężczyznę. Dragneel zabrał dłoń z papieru, odsłaniając jego zawartość i przyglądał się wyczekująco przyjaciołom. Podpalane krawędzie, zdobne pismo, pieczątka i podpis samej głowy miasta.
Białowłosa zaczęła śledzić wzrokiem krótki tekst. Zmarszczyła brwi, patrząc na Jellala.
- Więc w Magnolii odbędzie się bal, na cześć Królowej Hisui. - Burknął z obojętnością mężczyzna. Odsunął zaproszenie i odwrócił wzrok, dłonią przeczesując niebieskie włosy.
- Hę? - Natsu wpatrywał się w przyjaciela z osłupieniem, prawdę powiedziawszy nie miał pojęcia dlaczego zareagował w ten sposób. Przecież to zwyczajny bal! Podrapał się po głowie zdezorientowany. - Co jest? - Wlepił źrenice w Mircię, jednak dziewczyna nie była ani uśmiechnięta, ani smutna. Groźnie spojrzała na Natsu, odkładając kufel i odrzuciła lekko ścierkę. Fernandes zamknął oczy. Znów...




  Pamiętał jakby to było wczoraj. Czas się zatrzymał, a ludzie odstąpili im w zupełności parkietu. Muzyka w tle, choć stopniowo cichła, rozgrzewała ich zapał do wdzięcznego tańca. Przylgnęła swoim ciałem do ciała ukochanego. Dłońmi zatrzymał je na zgrabnej tali kobiety. Ona z kolei delikatnie ujęła w dłoniach jego twarz. Napotkali się spojrzeniami, wpatrywał się w jej oczy. W ciemno brązowe, pełne blasku, szczere oczy. Och, mógłby się w nich utopić! Na twarz Tytani wkradł się uśmiech, bo choć pieśń dobiegała końca to wciąż brzmiała w ich uszach, w ich sercach, przygrywając ich miłości. Mężczyzna złapał jej dłoń subtelnie, odsunął lewą nogę w tył i zrobił jeden ruch, który sprawił, że Szkarłatna wykonała pełen gracji obrót. Rozłożysta, balowa suknia zafalowała, by potem stopniowo się uspokajać. Gęste włosy, o nietypowym kolorze, upięte w eleganckim koku zaczęły puklami uciekać z wiązów. Chaotycznie ułożone, wbrew pozorom dodawały jej tylko więcej wdzięku i urody.



  (...) zupełnie zatracił się w swych wspomnieniach. Pamiętał wszystko, jego umysł potrafił odtworzyć każdą pieśń, która przygrywała im wtedy do tańca, każdy wypity wtedy napój i każdy uśmiech Scarlet. Stracił kontakt z rzeczywistością, zgubiło go marzenie, aby znów przeżyć kiedyś bal. Taki sam jak tamten. Strauss wiedziała, że to zaproszenie przypomni mu o jednym z cudowniejszych dni jego życia. Jako jedyna, poza nim samym wiedziała się, że wybrał ten bal na miejsce swych oświadczyn Erzie. Plany jednak nie poszły po jego myśli, wieczór minął im w błyskawicznym tempie i ostatecznie uczynił to kilka dni później, gdy nadarzyła się do tego wspaniała okazja. Białowłosa opuściła głowę. Natsu cały czas nawijał, choć nie zdawał sobie sprawy z tego, że nikt nie jest w humorze na słuchanie go.
- W każdym razie - kontynuował uparcie - zamierzam na tym balu oświadczyć się Lucy! - Uradowany jak małe dziecko uderzył pięścią, delikatnie jak na Salamandra, w blat. Fernandes poczuł się, jakby ktoś wycelował w jego nogi strzały, z jadem paraliżującym. Mirajane przełknęła ślinę, odwracając się do przyjaciół tyłem. Mężczyzna wypuścił z płuc powoli ciepłe powietrze i uniósł kąciki ust. Spojrzał na Dragneela, który obserwował ich podejrzliwie. Wstał i poklepał go po ramieniu, jak gdyby nigdy nic. Nie zrobił mi nic złego, nie mogę wiecznie zachowywać się tak egoistycznie i cały czas rozpaczać. 
- Masz już obrączkę?



  Obrzeża Magnolii.
Słońce zaczęło zachodzić, pokrywając niebo odcieniami szkarłatu i pomarańczy. Nad wąskim strumykiem, nieopodal lasu przesiadywały dwie dziewczyny. Starsza podniosła się z trawy i stanęła za przyjaciółką. Wypuściła kuc Namidy z wiązów i uśmiechnęła się, przeczesując jej gęste włosy zgrabnymi palcami.
- Nie smuć się. - Stwierdziła, łagodnym głosem. Miała brązowe buty i kapelusz, tego samego odcieniu, typowe dla kowboja. Białą, zwiewną sukienkę przed kolana, w pasie obwiązywał sznur, bezwładnie wiszący na jej prawym boku. Ozdobiony w drewniane koraliki, które z każdym powiewem wiatru obijały się o siebie głośno. Rozdzieliła włosy młodej Fernandes na trzy, grube pukle. Każdy z tych pukli ponownie rozdzieliła na trzy, a później zaczęła zaplatać z nich warkocze.
- Znalazłam na strychu album, pełen jej zdjęć.
Wlepiła tęczówki w dużą skrzynię. Była pokryta grubą warstwą kurzu, a jej wnętrza stróżowała potężna kłódka. Musi mieć już sporo lat. Stwierdziła dziewczyna. Nachyliła się nad starą skrzynią, nabrała głęboko powietrza i dmuchnęła na przedmiot z całej siły. Pierwsza warstwa kurzu uniosła się i rozproszyła wokół niej. Zasłoniła ręką twarz, kaszląc cicho i pokręciła głową. Była tak zafascynowana ostatnimi znaleziskami na strychu, że NIC nie mogło jej powstrzymać przed zajrzeniem do wnętrza skrzyni. Wzięła do ręki sztylet, z którym się nie rozstawała i wsunęła go do kłódki. Nim zdołała uporać się z ów przedmiotem minęło sporo czasu, ale Namida nigdy nie była osobom dającą łatwo za wygraną. Uparta jak osioł, to jej cecha przewodnia. Zdecydowanie.
Zagryzła dolną wargę, a jej ciemne oczy nabawiły się blasku. Z zaciekawieniem, uśmiechnięta i pewna siebie ostrożnie otworzyła skrzynię. Wyjęła z niej suknię balową. Aksamitną w dotyku, rozłożystą suknię, która wyglądała jak nowa, mimo upływu - zapewne - wielu lat. Oniemiała z wrażenia. Jej ubiór zwykle składał się z ciemno fioletowej koszulki i czarnej spódnicy przed kolana, pod tym względem wolała skromność. Poza tym, twierdziła, że jest magiem, a nie modelką. A tu nagle znalazła elegancką suknię, która ją oczarowała. Luźne rękawki do połowy ramienia, w tali obszyta maleńkimi perełkami, które na środku rozłożystej sukni swobodnie opadały. Środek gorsetu miał wstawkę z czarnej koronki, a sama suknia była w bladych odcieniach delikatnej zieleni. 
- Jest... Piękna... - Spojrzała kątem oka do skrzyni i prędko odłożyła ubranie na krzesło. Więc to nie koniec niespodzianek. Skwitowała w myślach i sięgnęła po ciężką księgę, leżącą na dnie skrzyni. Dmuchnęła w okładkę, z której rozproszył się kurz i zmarszczyła zabawnie nos. Otworzyła niepewnie pierwszą stronę, gdzie widniał napis "Album Reedus". Prędko przewróciła kartkę, a widok pierwszego malunku zabrał jej dech w piersiach. Nie dosyć, że Reedus malował zachwycająco realistycznie, to obraz przedstawiał jej matkę. Erza Scarlet, siedziała w białej koszuli i granatowej spódnicy, popijając herbatkę z filiżanki. Uśmiechnięta szczerze w kierunku cioteczki Lucy. Kolejna kartka. Przejechała dłonią po ujętej na kartce chwili. Tytania, w czarnej koszulce, złotawej spódnicy, na plaży. Całując pewnego wysokiego mężczyznę o niebieskich włosach. A pod spodem cytat, który Namida prześledziła wzrokiem.
,,Miłość przeszkadza śmierci. Miłość jest życiem. Wszystko co rozumiem, rozumiem tylko dlatego, że kocham. Wszystko tylko nią est związane." - Lew Tołstoj
Zatrzasnęła z hukiem księgę i zamknęła oczy rozdrażniona. Schowała do skrzyni suknię balową, zamknęła ją i pospieszenie zbiegła na dół, z albumem wtulonym do piersi. Szklane od łez oczy wyrażały nadzieję. Nadzieję na to, że będzie mogła zatrzymać choć cząstkę swej nieżywej matki przy sobie. 
Asuka uważnie przyglądała się Namidzie, zaplatając z trzech mniejszych warkoczyków jeden, gruby i dorodny warkocz. Pogłaskała ją po policzku subtelnie, a gdy skończyła przy jej włosach, znów zajęła miejsce obok. Namida siedziała z podkulonymi nogami, otulając kolana rękami. Wpatrywała się z żalem w wodę, która raz płynęła spokojnie, by po chwili rwać jak szalona.
- Była piękną kobietą. - Skwitowała. Connell objęła ją ramionami. Namida nigdy nie zachowywała się tak, jak pozostali w jej wieku. Wyprzedzała innych rówieśników pod względem rozwoju emocjonalnego, zdecydowanie. Czasami słyszała, że tę cechę odziedziczyła po zmarłej matce. Ha! Ludzie prawie cały czas je porównywali. Szkarłatna podniosła się gwałtownie z ziemi i zacisnęła dłonie w pięści. Asuka również się podniosła, omiotła ją zdziwionym spojrzeniem.
- Chodźmy już. - Wyszeptała siedmiolatka i odwróciła się na pięcie, ruszając do gildii.
Śmierć nie rozdziela ludzi... Ona kpi, poddając nas ciężkiej próbie przetrwania...


Dodanie 2 rozdziału trwało nieco dłużej, niż w przypadku 1, poza tym, ten jest o wiele krótszy. Mam nadzieję, że Was to nie zrazi... Starałam się odrobinkę odbiec od dramatyzmu, a wybudować minimalnie więcej napięcia, ale jak to ja, Happy~Chan - spec od zawalania! 
Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, natomiast w najbliższym czasie chciałabym się odnieść do misji Gajeela i Levy, gdyż postaram się sprawić, żeby miała ona większe znaczenie w dalszej części.
Tfu tfu, za dużo już powiedziałam!
Jeszcze raz Was przepraszam, zawaliłam, no i krótki mocno bardzo... 
jednak rozdział tworzony z serduszka z dedykacją dla Foxi. ;**

Alaya ministerstwo-szablonów