11 sierpnia 2014

Rozdział 3

   Zwinnym ruchem schylił się, po czym wycelował pokrytą ogniem pięść w udo przeciwniczki. Kobieta zagryzła zęby i posłała Dragneela na ziemię, uderzając pięściami w jego plecy, z rzadko spotykaną siłą. Odstawiła jedną nogę w tył, po czym uniosła ją, z zamiarem kopnięcia wroga z brzuch. Natsu jednak złapał kostkę Ikarugi i cisnął kobietą w ścianę. Gwałtownie się podniósł z podłogi i zaciskając dłonie w pięści, ruszył w jej kierunku. Nie było na nim śladu krwi. Nieliczne siniaki, to wszystko co pozostawiła po sobie nosicielka znaku Death's Head Caucus. 
- Ty suko. - Wycedził chłopak przez zaciśnięte zęby. Jego oczy wyrażały chęć mordu. Rysy twarzy sprawiały, że wyglądał przerażająco. Mimo tego Ikarudze zdawało się, że to nie koniec, że ten młody mężczyzna trzyma jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Bała się. Jej ciało drżało, źrenice zmalały. Przetarła ręką nos, rozcierając po twarzy szkarłatną ciecz. Mięśnie krzyczały z bólu, wszystkie, bez wyjątku. Jej różowe, zawsze zgrabnie uczesane włosy były poszarpane, opadały na jej bladą twarz, brudziły się w strugach krwi, jakie spływały po jej policzkach. W ścianie pozostała wielka dziura, a resztki muru sypały się z wolna, osiadając na jej ramionach. Spróbowała wstać, ale zaskomlała z bólu, nogi odmawiały posłuszeństwa, znów osunęła się mozolnie na ziemię. Wokół Salamandra nieoczekiwanie pojawiły się płomienie. Tańczyły wokół jego sylwetki. Była przerażona, rozglądała się dookoła, nie mogła uciec. Głos Lucy zagłuszyło wściekłe dyszenie chłopaka. Dostrzegła w końcu, że jego ciało zaczyna pokrywać się łuskami. Wycelował pięścią w jej głowę. Krzyknęła przerażona, zamknęła oczy.




   - Już czas. - Stwierdziła kobieta, zachrypniętym głosem i spojrzała na katanę, która dumnie wisiała na ścianie. - Dokonam tego. - Uniosła kąciki bladoróżowych ust, ilustrując wzrokiem narzędzie zbrodni. Przebiegły uśmiech znikł z jej twarzy, gdy dostrzegła na ostrzu miecza ordynarne postrzępienia. Ten trywialny gówniarz ośmielił się oszpecić jej katanę. Grymas złości  zagościł na bladej twarzy kobiety.
- Guriin! - Zawołała, odwracając się tyłem do broni.
Minęła niespełna minuta, a w drzwiach stanął wysoki, młody mężczyzna. Na oko miał 23, 24 lata. Blond włosy sięgały mu niemal do pasa. Zielone tatuaże pod oczami i szyja w bandażach, zwiewna, niezapięta kamizelka oraz długie, ciemne spodnie i trapery.
- Jestem. - Wymamrotał chłopak, przykładając prawą rękę do lewego ramienia. Kobieta uśmiechnęła się chytrze i skinęła głową.
- Dobrze. Wyruszacie o świcie.
- Jesteś tego pewna? - Wsunął ręce do kieszeni i spoglądał na nią badawczo. Różowowłosa zmrużyła oczy i prychnęła pod nosem pogardliwie.
- Czyżbyś chciał się mi sprzeciwiać? Jesteś zobligowany do tego, aby mi służyć. Nie zapominaj. - Wycedziła, przez zaciśnięte zęby. Guriin jednak nie zbyt wziął sobie do serca słowa matki. Podniósł ręce w geście kapitulacji, po czym posłał jej usatysfakcjonowane spojrzenie.
To jest to... 
- Znajdź ją. - Odwróciła się na pięcie i podeszła do małego stolika, biorąc w dłonie bieluśką filiżankę z zieloną herbatą.
- Murasaki?
- Tak. - Odpowiedziała kobieta. - I pamiętaj, masz trzymać się planu. Niczego nie rób na własną rękę. - Erza nie żyję, a to nam ułatwi zadanie. - Dodała, wypełniając pomieszczenie drwiącym chichotem.
- Tak jest, matko. - Skwitował poważnym głosem. Klęknął na jedno kolano, przykładając do lewego ramienia prawą rękę. Ikaruga spojrzała na niego przez ramię i uniosła kąciki ust. Posłuszny jak pies. 
Zbyt silny i zbyt słaby zarazem, zupełnie jak ojciec. 







      Wyruszył na misję. Kolejną w tym miesiącu. Chociaż wiedział, że każda z jego dłuższych misji dotkliwie rani pewną osobę, to nie potrafił przebywać w Magnolii zbyt długo. Cel był prosty - załatwić kilku gości, którym zamarzyło się napadać na gospody. Raz dwa i po sprawie, więcej kłopotu sprawił mu powrót do domu. W pogodni za "czwórką wspaniałych" trafił na totalne zadupie, a ponieważ był wieczór, postanowił przenocować pod gołym niebem i wrócić dnia następnego. Rozejrzał się po szczerym polu, rzucił torbę na ziemię i przetarł dłonią czoło. Gwiazdy wysłały niebo, a księżyc w pełni zdumiewał swym blaskiem. 
Jellal po "pogodni" za drewnem, w końcu rozniecił ogień. Usiadł na małym głazie, spojrzał ku górze, na niebo, na lśniące gwiazdy.
- Jesteś gdzieś tam, prawda? - Zapytał, wodząc oczami po pełnych blasku, maleńkich punkcikach. - Pamiętam, jak bardzo lubiłaś wstawać w nocy i podziwiać księżyc, gdy był w pełni. 
Uśmiechnął się mimowolnie, przymykając oczy, a słaby wiatr subtelnie przeczesał jego grzywkę, musnął policzki, wargi. Odetchnął, jakby z ulgą. Wierzył w to, że ona przy nim ciągle trwa. Tak wiele by oddał, żeby móc ją znów zobaczyć, przejechać opuszkami palców po aksamitnej skórze, wpleść dłoń w te miękkie, szkarłatne włosy... Budził się sam, zasypiał sam, miał wrażenie, że mimo przyjaciół, córki, ludzi, którzy go otaczali, był sam. Tam w środku... Czuł pustkę.



       Sama nie wiedziała, to jawa czy sen? Ponownie otwiera oczy, przeciera wierzchem dłoni spocone czoło, powoli porusza nogami, a każdy z tych ruchów okupowany jest uczuciami strachu, niepewności i solidną dawką bólu. Mięśnie wręcz krzyczą, przy wolno unoszącej się ręce. Pozostaje nieodparte wrażenie, że coś niewidzialnego trzyma mocno za słabe ramiona i wbija w twardy, odgnieciony od ciągłego snu, materac. Nie wiele ma przed oczami, wszystko przed nią spowiła ciemność. Ciekawość wzięła górę, skłoniła ją do tego, aby spojrzała w bok. Powoli przekręciła głowę, świeca zawieszona na ścianie, słabo tlący się ogień, dający odrobinę otuchy w tym chłodnym otoczeniu. Zamknęła oczy i wydała z siebie zduszony jęk, to nie działo się naprawdę. Przecież już miliony razy rozum płatał jej takie figle, śmiechu warte, znów ma się na to nabrać? Pokręciła głową zamykając powieki. Jeśli już ma śnić - dobrze, niech więc śni - ale nie o powrocie do normalnego życia. 




         Czuła się niczym... Nadczłowiek. Czuła, że w końcu rozpościera skrzydła, nie mogła dalej tkwić w jednym, martwym punkcie. Zwinnie poruszała się po dachach domów, gospód i sklepów miasta, niezauważona, niepostrzegana, w końcu zawsze była jakby niewidzialna dla innych. A jednak, jednak w końcu ktoś ją zauważył! Sprawi, że już nigdy więcej, żaden człowiek ani mag, nie będzie traktować jej z pogardą. Zeskoczyła z dachu starej, starannie zadbanej kamienicy i uśmiechnęła się pod nosem szyderczo. 
- Już jestem, drogie Fairy Tail. - Skwitowała, zakładając ręce na biodra. Jej oczom ukazał się wielki, fikuśny budynek, który dumnie reprezentował najsłynniejszą i najsilniejszą gildię Fiore. 
Cichy szelest, gdzieś w krzakach niedaleko obudził czujność dziewczyny. Syknęła pod nosem i pośpiesznie zarzuciła kaptur na głowę. Stawiając kilka kroków w tył skryła się między dwoma budynkami, w zaciemnionej uliczce. Kucnęła, opierając się plecami o jeden z budynków. Cholera! Mam nadzieję, że nie zostałam zauważona. 
Z ukrycia uważnie obserwowała, jak zza krzaków wyłonił się człowiek o smukłej sylwetce. Zmrużyła oczy, wyczekująco przyglądając się ów osobie, jednak nie dostrzegła niczego szczególnego. Nie widziała twarzy, koloru włosów, mogła jedynie stwierdzić, że ma do czynienia z mężczyzną.
Zegar w wierzy kościelnej wybił godzinę 04:00 rano. 
- Będzie wściekły. - Warknęła pod nosem Murasaki. Zwinnie obróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w stronę obrzeży Magnolii. 



         - Dotarłaś tam? - Syknął mężczyzna, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem. Miała wrażenie, że jego wzrok zmienia właściwości na laserowe. Skinęła znacząco głową, wpatrując się w podłogę. Guriin uniósł kąciki ust, podchodząc do siostry. Podniósł rękę i przejechał kilka razy dłonią po jej ramieniu. Zadrżała, czując jego zimny dotyk. Serce zaczęło szybciej bić, owiane strachem. - Zuch dziewczyna. Jak chcesz to potrafisz. - Wyszeptał jej do ucha, z cichym, przebiegłym śmiechem. Cały ten czas stała, jak słup soli, a On doskonale mógł poczuć jej trzęsące się ze strachu ciało. Była niczym spłoszona zwierzyna. Postawił dwa kroki w tył, po czym odwrócił się do niej plecami. Powoli uniosła głowę, spoglądając na niego badawczo. Czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają, a uczucie niepokoju odchodzi mozolnie. Ulga. To czuła. Odetchnęła głęboko, przymykając powieki.
- Sądziłaś, że to powiem? - Głos Guriina się zmienił, był taki... Szorstki, oschły. Zupełnie jak jego stosunek do ludzi. Gwałtownie się odwrócił i uderzył pięścią w żołądek brązowowłosej. Dziewczę opadło na kolana, wijąc się z bólu. - Spóźniłaś się, suko. - Warknął. - Miałaś tak banalne zadanie, jak mogłaś się spóźnić przy takich warunkach?! - Bez wahania ścisnął rękę na jej bladej twarzyczce i uniósł stanowczo jej podbródek. Spojrzała w jego rozwścieczone oczy, Ona, taka słaba i bezużyteczna w porównaniu do swego silnego, władczego brata. Zawsze tak było, On miał wszystko, a Ona jedyne co dostała to lęk przed tym, by naprawdę zacząć żyć.- Odpowiedz mi! - Syknął, zaciskając zęby. Wodził oczami po jej ciele, rysy jego twarzy ułożyły się w bezczelne obrzydzenie. Stanowczo zacisnął rękę na jej podbródku, na szczęce. Stopniowo rozchylała usta, wiedziona przez ból. Jej oczy zaszły szklanymi łzami. Złapała kurczowo jego nadgarstek. - P-przepraszam. - Wysapała cicho, choć rzeczywiście miała ochotę krzyczeć w agonii. Zluzował powoli uścisk ręki, a dziewczyna puściła jego nadgarstek. Wyprostował się, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem i splunął Murasaki w twarz. Otarła rękawem ślinę blondyna i ukradkiem przyglądała się temu, jak odchodził. Dumny z siebie, zadowolony, usatysfakcjonowany, bo przecież nikt mu nie podskoczy. Dlaczego tak się działo? Czy Ona kiedykolwiek tego chciała? 
Och, oczywiście, że nie o takim życiu marzyła. Jako mała dziewczynka potrafiła świetnie dogadać się ze swoim rok starszym bratem. Ba, wtedy był dla niej nawet kimś. Kimś porównywalnym do anioła stróża. Dziś stał się dla niej zerem, a mimo to pragnęła, aby dostrzegł w niej cień autorytetu, okazywał jej przynajmniej minimalny stopień szacunku. Gdyby nie Ikaruga, którą aktualnie zwą matką, mogliby zginąć. Z drugiej jednak strony, gdyby nie ta kobieta, może Guriin byłby dalej sobą? Przetarła pojedyncze łzy, płynące po policzkach i podpierając się o ścianę, leniwie wstała. Wycieńczona byciem zerem. Zmęczona traktowaniem, jakim darzyli ją kochany brat i matka.  Przeszła przez drewniane drzwi i znalazła się w ciasnym pomieszczeniu, wysłanym słomą. Powoli ułożyła się na niej, podkulając nogi i zamknęła oczy. Chciała śnić. Chciała przenieść się do świata, w którym nie musi znosić upokorzeń. Pragnęła być gdzieś, gdzie jest kowalem własnego losu. 



  Erza

        Moje mięśnie błagały o jakiś leczniczy balsam, przynoszący w magiczny sposób ukojenie. Czułam, że byłam słaba i nie potrafiłam nic na to poradzić. Nie dość, że psychicznie nie czułam się na siłach, to jeszcze moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Próbowałam podnieść rękę, ale nie potrafiłam, po prostu. Sama nie wiedziałam, jak mi się mogło udać poprzednim razem. Przekręciłam głowę, spoglądając na swoją dłoń. Same skóra i kości, czyżby było aż tak źle? Moje poruszanie nogami opierało się teraz wyłącznie na subtelnym rozchyleniu ich. Nie byłam w stanie usiąść, podeprzeć się na łokciach, choć niemiłosiernie chciałam się uwolnić z tego łóżka.
Ach, najbardziej bolesna, mimo wszystko była moja nieświadomość. Obawiałam się, że dalej śpię. Mój rozum szeptał jednak cichutko: Rozejrzyj się! 
Odwróciłam głowę i dalej obserwowałam miejsce, w którym się znajdowałam. Te same widoki. Ciemność i paląca się świeca, zawieszona na ścianie. A może jednak? Przebłysk nadziei zagościł w moim umyśle. Serce szybciej zabiło, nadzieja rozpaliła wiarę, nie mogłam tkwić wciąż w tym samym miejscu. Gwałtownym ruchem zrzuciłam nogi z łóżka i podniosłam się do pozycji siedzącej, podpierając się rękami. Syknęłam z bólu, moje mięśnie się napięły, a ja nawet nie potrafiłam tego uczucia do niczego porównać. Postawiłam bose stopy na kamiennej podłodze. Chłód, bijący teraz po moich piętach wywołał u mnie odruchowo uśmiech. Zamknęłam oczy, powoli wstałam, jednak moje ciało nie było przystosowane do wędrówek i po, niespełna kroku, upadłam kolanami na ziemię. Zmarszczyłam czoło zaciskając dłonie w pięści z niedowierzaniem.
Tak długo wszyscy myśleli, że nie żyję, a teraz... Teraz, kiedy mam możliwość, by udowodnić im, że to wszystko bujdy, ja nie potrafię nawet stąd wyjść! 
Zacisnęłam oczy, poczułam jak łzy szczypały mnie pod powiekami. Zdałam sobie sprawę, że przeoczyłam właśnie ważną część życia mojego dziecka. Nie było mnie przy niej, kiedy potrzebowała matczynej czułości, troski i opieki, kiedy zaczynała chodzić, mówić, kiedy została naznaczona znakiem Fairy Tail. Nigdy nie spojrzałam w jej duże oczy, choć z opowiadań Miry wiem, że są ciemne i pełne blasku. Od tak dawna moja dłoń nie była spleciona z dłonią mego narzeczonego. Nie pamiętałam już smaku jego ust, ani tego uczucia bezpieczeństwa, które przynosiła mi jego obecność. Tęskniłam za ciepłem uścisku, jego wielkich, silnych ramion. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nie było mnie przy Jellalu i Namidzie.
Mozolnie przysunęłam się do ściany, opierając o nią plecami. Z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami, uniosłam głowę ku górze.
Pomóż mi...
Szepnęłam w myślach do Boga.

                                                                   ~~ Muzyka ~~


              Ten słodki, wilgotny język z subtelnością sunął po mojej szyi, aż jego miękkie wargi ucałowały mój podbródek. Westchnęłam cichutko, z taką finezją wybudzona ze snu, o jakiej nawet nie śniłam. Władcze, duże dłonie gładziły moje nagie, smukłe ciało. Oplatał mnie silnym ramieniem, a ja, zamykając oczy ponownie wydałam z siebie rozkoszne westchnienie. Sama jego bliskość doprowadzała mnie do permanentnej błogości. Odchyliłam głowę i napotkałam jego badawcze, a zarazem zmysłowe spojrzenie. Przeszywało mnie na wylot. Uniosłam kąciki ut, delikatną dłonią gładząc jego szorstki policzek. Schylił się nade mną i ponownie przycisnął swoje wargi do mojej szyi. Odchyliłam głowę w tył, cicho się śmiejąc i wplotłam dłoń w jego niebieskie, rozczochrane włosy. Przewróciłam się mozolnie na plecy, a mój kochanek musnął koniuszkiem języka kącik moich ust. Miękkie wargi napotkały w końcu jego ciepłe usta, zatapiając się w namiętnych, pełnych pożądania pocałunkach. Zsunął jedną z rąk na moje biodro, które pogładził z czułością, po czym przesunął dłoń na mój pośladek i ścisnął go władczo. Szelmowski uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie. Pchnęłam go, przewracając na plecy i nachyliłam się nad jego twarzą.Patrzył mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że był zahipnotyzowany. Zakryłam kołdrą nagie piersi i pochylając się nad nim, ucałowałam czule jego czoło. Złapał mnie w tali i przyciągnął do siebie. Podpierając się na rękach, obserwowałam jego poczynania. Moje szkarłatne włosy, w chaosie opadały na moje ramiona, muskały końcówkami jego policzki. Przesunął opuszkami palców, delikatnie, moją grzywkę, która niesfornie układała się tak, jak chciała. Zsunęłam dłonie na jego umięśniony tors.
- Bądź moja. - Wyszeptał mi wprost do ucha, a jego ciepły oddech sprawił, że przeszyły mnie przyjemne dreszczyki. 
Noc się dłużyła, ku naszemu szczęściu. Chwile, które spędziliśmy, przepełnione pożądaniem, namiętnością, zamotały mi w głowie. I chociaż te rozkoszne chwile trwały, miałam wrażenie, że żadne z nas się nimi nie nasyciło. 
Nie... Żadne z nas nie nasyciło się tym, co mogliśmy razem stworzyć. Trwałam przy nim nad ranem, przyglądając się, jak jego klatka piersiowa równomiernie się unosi i opada. Był tak spokojny, osiągnął coś na rodzaj... Błogostanu. Kochałam go, dalej go kocham, o tak. Wtedy... Zrobiłam coś nieodpowiedzialnego, ale to było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Ta noc zapoczątkowała wszystko. Ta jedna noc, zakazana i te skrywane, gdzieś na dnie serca, potężne uczucia żywione do niego. Jellal Fernandes. Mężczyzna, którego kocham.
(...)
           - Połóż ją tutaj! - Krzyknęła starsza kobieta, o bladoróżowych włosach. Mój kochany posłusznie położył mnie na łóżku medycznym i przesunął opuszkami palców po moim brzuchu. 
- Wyciągniesz ją z tego, prawda?! - Wrzasnął, odwracając się do Porlyusici. Staruszka podeszła do mnie i zaczęła smarować moje rany balsamem własnego wyrobu, nakładać na oparzenia i okaleczenia zioła.
- Twój potomek próbuje wyjść na świat. - Wymamrotała medyk. Słyszałam, jak Jellal syknął. Tak, to wszystko komplikowało. Balsam, który nakładała Porlyusica sprawił, że rany zaczęły piec, jeszcze boleśniej dając o sobie znać. Odruchowo wyszarpałam rękę, którą właśnie zajmowała się starsza kobieta. To nie tak, że chciałam jej utrudniać. To wszystko było po prostu silniejsze ode mnie. Jellal przytrzymywał mnie, abym spokojnie leżała, szepcząc do ucha, że wyjdę z tego. Miałam złe przeczucia., które zresztą się sprawdziły.
rozdzierający ból, oznajmiający, że nie ma odwrotu. Niemalże krzyknęłam. Porlyusica nakazała Jellalowi opuścić pomieszczenie i choć słyszałam buntownicze, pełne furii protesty, kobieta nic sobie z nich nie robiła. Usłyszałam głos Graya i Natsu. Wbiegli do pokoju z impetem. Mrużąc oczy i wijąc się z bóli, jakie okupowały moje ciało, spojrzałam na nich. Twarz Natsu była pełna krwawiących okaleczeń, a Gray równie dobrze mógłby wtedy chodzić o kulach. Siłą, z bólem na twarzy wyprowadzili Jellala. Chciałam żeby został, był blisko mnie...
- Przestań się mazgaić. - Skwitowała Porlyusica. - Życie to pułapka. 



Rozdział 3 gotowy! Starałam się jak mogłam, żeby to wszystko dobrze wyszło,
a jak jest naprawdę... No cóż. xd Nie do końca miałam wizję na przebudzenie Erzy, przyznaję.
Długo nad tym myślałam, tkwiłam w martwym punkcie. Pisałam, mazałam wszystko, pisałam na nowo...
I znowu mazałam. W końcu się zdenerwowałam i zostało tak. mam nadzieję tylko, że Was nie zawiodłam.
Wybaczcie za ewentualne błędy. ;/
Rozdział dedykuję Roszpunci.
Twój komentarz, pod ostatnią notką był jak taki pozytywny kop. Arigatou. ♥
Alaya ministerstwo-szablonów