Rok X799
- Opowiem Wam historię pewnej dziewczyny. Miała niewiele więcej lat od was, kiedy przybyła do Fairy Tail. Przydreptała na bosych stopach, z małym pakunkiem w tych swoich... drobnych rączkach. Jej prawe oko przysłonięte było białą opaską. - Gildia Fairy Tail, listopad. Za ladą stała wysoka piękność, o śnieżno białych włosach. Jej grzywka upięta była w kitkę, oczy były roześmiane, a uśmiech ciepły i czuły. Jej słuchaczami było grono dzieci. Przez ostatnie lata w gildii przybyło młodocianych magów. Chłopiec, imieniem Kai, z białym irokezem poprawił swoje okulary. Potomek Evagreen i Elfmaan'a miał pięć lat. Jak na swój wiek był nad wyraz spostrzegawczy i wygadany. Obok niego siedzieli dwaj bliźniacy - Izo i Hisato. Mieli po cztery lata. Pojawili się w gildii po utracie domu, w wyniku jednej z brutalniejszych misji Gajeel'a i Levy. Makarov bezwarunkowo ofiarował im dom i opiekę. Obok kompanów siedziała Asuka Connell. Była najstarsza z towarzystwa. Otulała lekko w ramionach swoją przyjaciółkę, szkarłatnowłosą Namidę. Mirajane kontynuowała. - Nikt nie przypuszczał, że okaże się być tak zadziorna i uparta! W Twoim wieku - wskazała otwartą dłonią córkę Alzacka - przeszła egzamin i stała się Magiem Klasy S. - Emocje towarzyszące kobiecie były tak niezwykłe, że z każdą sekundą dzieci pragnęły słuchać jej uważniej i dłużej. Pochylały się do przodu, wbijając w nią kolorowe pary oczu. - Królowa Wróżek nigdy się nie uginała, zawsze walczyła do końca. I zawsze miała rację - nastąpiła chwila ciszy - nawet, gdy jej nie miała.- Strauss zachichotała, pochyliła się przez ladę do przodu i już miała zacząć opowiadać o zabawnym zdarzeniu z udziałem Scarlet, jednak...
Potężne, drewniane drzwi zaskrzypiały, prowadzone ręką zakapturzonego mężczyzny. Jellal zrzucił z siebie mokry płaszcz i westchnął głośno. Rozejrzał się dookoła, skinieniem głowy witając przyjaciół. Gildia wciąż tętniła życiem, choć dobijała godzina 20:00.
Potężne, drewniane drzwi zaskrzypiały, prowadzone ręką zakapturzonego mężczyzny. Jellal zrzucił z siebie mokry płaszcz i westchnął głośno. Rozejrzał się dookoła, skinieniem głowy witając przyjaciół. Gildia wciąż tętniła życiem, choć dobijała godzina 20:00.
- Chichi! - Drobna dziewczynka, z warkoczem w kolorze szkarłatu poderwała się z siedzenia i rzuciła w ramiona Fernandesa. Objęła go mocno za szyję i przycisnęła usta do czerwonego policzka mężczyzny. Była tak niezmiernie szczęśliwa, że wrócił z misji cały i zdrowy. Zawsze, gdy wyruszał Ona zostawała pod opieką ciotki Miry. Podobno jej matka zginęła przy porodzie ze zmęczenia. Przynajmniej taką wersją zdarzeń została obdarowana przez rodzinę. Białowłosa odchrząknęła cicho, ukradkiem na nich zerkając. Przeniosła spojrzenie na grupkę młodych magów i posłała im ciepły uśmiech.
- Cóż, na dzisiaj to koniec. Biegnijcie już do swoich rodziców. - Poleciła i odwróciła się na pięcie, polerując ścierką kufle po piwie. Lada moment przy ladzie stał ojciec Namidy.
- Dziękuję Ci za opiekę nad nią. Misja trwała dłużej niż mogłem przypuszczać. - Podrapał się po głowie ze zdenerwowanym uśmieszkiem.
- W porządku. Mam nadzieję, że ta suma wystarczy Wam na trochę. - Odparła mlecznowłosa, odwracając się do maga. - Ona potrzebuje Twojego czasu. - Wtrąciła po chwili, spoglądając na niego porozumiewawczo. Kiwnął jej tylko na znak, że słyszy i rozumie. Zajął miejsce na krześle przy barze. W tym czasie Namida odeszła kilka kroków, aby pożegnać się z towarzystwem.
- To będzie już siedem lat. Z każdą rocznicą ja... Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. - Podparł głowę dłonią, marszcząc brwi. Mirajane nie mogła znieść tego widoku. Rozczarowanie, żal i wyrzuty sumienia pożerały mężczyznę od środka. Od siedmiu lat w sercach magów Fairy Tail brakowało kawałka układanki. Tym kawałkiem był nie kto inny, jak Erza Scarlet. Jej śmierć wywróciła ich świat do góry nogami, jednak... Ich cierpienie było niczym, w porównaniu do tego, co czuł Jellal. Czas mijał, leciały doby, miesiące, lata. A on za każdym razem, gdy spoglądał na swój mały skarb, widział w niej tyle podobieństw do Erzy. Długie, szkarłatne włosy, splecione w dwa warkoczyki i tylko jedno niebieskie, naturalne pasemko w nich. Czasami sam nie wiedział, co czuł patrząc na to dziecko. Kto wie, gdyby nie Namida to może jego ukochana by żyła? Starał się odganiać czarne myśli. Już na zawsze, aż do śmierci będzie towarzyszyć mu ból po stracie ukochanej, nie mógł on jednak przygasić światełka radości, niesionego przez młodą Fernandes. Nikt nie stoi, Wszyscy dobrze się bawią, a może właśnie teraz? Na pewno ktoś, na pewno ktoś umiera!
- Wracamy do domu. - Przetarł dłonią twarz, na której widniało nieszczęśliwe utrapienie.
- Dobrze tato! - Szeroko uśmiechnięta pożegnała gestem dłoni swych przyjaciół i podbiegła do ojca. Uśmiechnął się słabo. Nie wiedział jak ten uśmiech zranił jej kruche serce. Czy coś się stało? Dlaczego był taki smutny? W końcu przez tydzień się nie widzieli, powinien się cieszyć, że spędzi z nią parę dni! Tak..?
Wpatrywała się w niego, a jej rozweselony uśmieszek zanikał mimowolnie. W zdenerwowaniu zaczęła gorączkowo bawić się rąbkiem u spódnicy.
- Nie zapomniałaś o czymś? - Zapytał, podając jej kurtkę i uniósł pytająco brew. Przyglądała mu się przez chwilę bez rezultatów, aż w końcu doznała olśnienia.
- Aa, hai! - Odwróciła się do cioteczki Miry, z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. - Dziękuję! - W tym czasie Fernandes pomógł jej się ubrać. Zarzucił na siebie płaszcz, zaciągnął jej na głowę kaptur i złapał jej tycią, delikatną rączkę. Strauss uśmiechnęła się ciepło, przykładając dłoń do policzka. Jellal odwzajemnił jej uśmiech, równie szczerym. - To nic takiego! - Krzyknęła, gdy wychodzili z już gildii. Zajmowała się jego dzieckiem zawsze, gdy wyruszał na misję. Starała się okazywać jej jak najwięcej miłości i troski, jakby w ten sposób chciała zrekompensować dziewczynce to, że jej matki już nie ma. Nigdy nie mogła wyjawić jej całej prawdy o śmierci Scarlet. Wierzyła, że Jellal sam to zrobi, gdy uzna, że nadszedł właściwy moment. Całemu zajściu przyglądała się uważnie stara kobieta. Odrzuciła czerwony płaszcz i podeszła do białowłosej.
- Chodź ze mną. - Nakazała, stanowczym tonem.
- Porlyusica... - Dziewczyna zamrugała oczami zaskoczona, po czym skinęła głową. Czy miała inne wyjście? Owszem, dostać po głowie miotłą.
Ruszyła za nią.
Ruszyła za nią.
Na dworze zapanowały ciemność i deszcz. Dziwna aura krążyła w powietrzu, nie dając niebieskowłosemu spokoju. Dziewczyna jednak dzielnie kroczyła przy swym tacie, ściskając kurczowo jego dłoń. Spoglądała to na niego, to na chodnik, po którym stąpali. Widziała smutek wymalowany na jego twarzy. W myślach zadawała sobie pytanie, dlaczego? Ścisnęła jego dłoń tak mocno jak tylko mogła, krótko. Mężczyzna spojrzał na nią badawczo.
- Wszystko w porządku? - Wyszeptała, ze zmartwieniem przypatrując się jego zgaszonym oczom. Głucha cisza. Zatrzymali się. Kochał córkę, ale to wszystko nie tak miało wyglądać! Został sam...
Poklepał szkraba po ramieniu, puścił jej oczko i podesłał delikatny uśmiech. Ludzie postrzegali go różnie. Jedni mówili, że nie interesuje się dzieckiem, drudzy przedstawiali go w roli chcącego, ale nieporadnego ojca. Jeszcze inni unikali tematu. W głębi duszy Jellal dostrzegał w niej cząstkę swej kochanej. Nie pozwoliłby skrzywdzić swej rodziny nikomu, oddałby za nią życie. Czasami tylko te oczy, te włosy, ten uśmiech... Sprawiały, że nie potrafił znieść tęsknoty za Scarlet. Rozchylił usta, chciał coś powiedzieć, chociaż głupie "tak", ale nie potrafił. Jego dziecko było w pełni poważne. I znów mu tak bardzo przypominała zmarłą ukochaną. Przejechał ręką po twarzy.
- Chodźmy już. - Odezwał się cicho, przez zaciśnięte gardło. Znów ruszyli przez pustą ulicę, w kroplach deszczu i mroku by jak najszybciej przekroczyć próg ich ciepłego domku.
Było coraz później. Weszły do domu starszej kobiety, położonego w środku gęstego lasu. Roiło się w nim od małych flakoników, ziół oraz innych cud-rzeczy. W kącie było łóżko Porlyusici, perfekcyjnie zasłane. Po prawej stronie łóżka stała szafka nocna, z małą lampką. Po lewej z kolei, stała stara, drewniana szafa. To właśnie do niej podeszły. Różowowłosa wbiła swoje przejrzyste spojrzenie w oczy Strauss.
- Do tej pory wiedziały o tym zjawisku tylko trzy osoby. Oczekuję, że utrzymasz to w tajemnicy, dopóki będzie trzeba. Nie jesteś tu bez powodu. - Młoda dziewczyna rozchyliła usta, z zamiarem złożenia jej obietnicy o swej dyskrecji. Nie zdążyła. Porlyusica odwróciła się na pięcie, odsuwając magicznym kręgiem szafę. Ich oczom ukazały się kamienne schody, prowadzące w dół. Białowłosa przełknęła ślinę i ruszyła niepewnie za zdecydowanym krokiem medyk.
Szły schodami, które w mniemaniu Mirajane nie miały końca. Rozglądała się po kamiennych ścianach, wilgotnych i nieprzyjemnych. W myślach zadawała sobie w kółko jedno pytanie: po co Porlyusica ją ciągnie w to nieznane, tajemnicze miejsce? Kobieta w różowych włosach ukradkiem zerknęła na nią przez ramię. Prychnęła cicho pod nosem.
Że też wszystko się tak pokomplikowało. Być może Ona jest naszą ostatnią deską ratunku w tej sytuacji. Jakże ja nie znoszę ludzi, są tak denerwujący i lekkomyślni. Zdecydowanie, całe Fairy Tail wdało się w Makarova. Najpierw robią, potem myślą.
Staruszka zacisnęła dłoń w pięść i machnęła nią w powietrzu, jakby chciała komuś dołożyć z prawego sierpowego, robiąc przy tym minę sfrustrowanej histeryczki. Ów widok rozbawił nieco Mirajane. Zachichotała cichutko, przykładając opuszki palców do ust. Edolańska wersja Grandine odwróciła się gwałtownie i ze zdenerwowaniem zaczęła mamrotać pod nosem.
- Czegoż się tak kretyńsko uśmiechasz?! - Skrzyżowała ręce pod piersiami, w pełni oburzona. Strauss machnęła dłonią, wciąż rozbawiona stanem towarzyszki.
- Nie, to nic takiego.
Zaraz Ci przestanie być do śmiechu. Pomyślała staruszka, wzdychając ciężko. Szły jeszcze przez chwilę, aż w końcu stanęły przed kolejnymi drzwiami. Porlyusica otworzyła je za pomocą magicznego kręgu. Spiorunowała swoją znajomą poważnym spojrzeniem, wręcz mrożącym krew w żyłach. Mira poczuła ogarniające ją zakłopotanie oraz strach przed nieznanym. Ich spojrzenia spotkały się i wtedy dziewczyna pojęła, że nie tylko Ona jest zdenerwowana tą sytuacją.
Medyk już miała otworzyć drzwi na oścież i przejść przez nie, kiedy poczuła na swoim ramieniu rękę białowłosej. Żadna z nich się nie odezwała, więc ostatecznie przekroczyły próg, schodząc z kamiennych schodów. Pomieszczenie było duże, przestronne i praktycznie puste. Po lewej stronie, w połowie ściany zaczepiony był hak z palącą się świecą. Po prawej stała stara, drewniana komoda, na której porozstawiane były różne lekarstwa. Pachniały tak intensywnie, że czułe zmysły Miry ledwie mogły to znieść. Dziewczyna postawiła kilka powolnych kroków w przód, zostawiając za sobą starszą kobietę.
Co to za miejsce?
Powoli się po nim rozglądała, ilustrowała wszystko wzrokiem parę razy. Dokładnie przyglądała się lekom, ich barwom. Jedne były w małych kociołkach, inne w szklankach, inne w specjalnych, medycznych flakonikach. Zielone, niebieskie, różowe, a nawet czerwone roztwory, a obok nich kilka misek. W każdej inne zioła. Światło, które dawała jedna świeca na całe pomieszczenie było niewielkie, więc aby coś dostrzec białowłosa wytężała wzrok jak mogła. Stara kobieta podeszła do świecy i zdjęła ją razem z podstawką z haku wiszącego na ścianie. Dorównała kroku Mirajane. Były dalej niż w połowie "pokoju medycznego". Teraz światło rzuciło się na sam koniec pomieszczenia. Tam siedziała Lucy, zaraz przy łóżku, na którym ktoś leżał. Strauss zmarszczyła brwi, zmrużyła oczy i niepewnie ruszyła naprzód. Blondwłosa odwróciła głowę w jej stronę i wbiła w nią piwne tęczówki. W jej oczach nie było tych iskierek, wyrażających energię i chęć do życia, jej oczy były... puste. Po prostu, puste, bez zapału. Im bliżej dziewczyna podchodziła tym lepiej mogła dostrzec osobę leżącą na łożu klinicznym. Postawiła jeszcze jeden krok w kierunku przyjaciółki, lecz to co zobaczyła przerosło jej najśmielsze oczekiwania.
Otwarła szeroko oczy, jej źrenice błyskawicznie się zmniejszyły. Zachłysnęła się niebezpiecznie powietrzem, przesłoniła usta dłonią i gwałtownie się cofnęła.
- N-Niemożliwe...!
Magnolia, siedem lat temu. Walkę stoczyły dwie gildie. Fairy Tail stanęło przeciw mrocznej gildii Death's Head Caucus.
- Tutaj! - Postanowiła blondynka, wypuszczając z mocnego uścisku nadgarstek swej przyjaciółki. Kiedy były w pomieszczeniu, tuż pod siedzibą Fairy Tail zamknęła potężne drzwi. Szkarłatnowłosa powoli opadła na kolana, trzymając ręce na brzuchu.
- Spokojnie, oddychaj. Wdech i wydech, raz i dwa... - Lucy kucnęła przy przyjaciółce i położyła na jej dłoniach swoje. Posłała jej subtelny uśmiech, marszcząc brwi. Erza doskonale widziała zmartwienie w jej oczach. Sama zresztą czuła, że są w niebezpieczeństwie.
- Spokojnie. Damy sobie radę. - Przełknęła ślinę i wzięła niespokojnie wdech, biorąc do siebie porady dziewczyny. Minęło prawie dziewięć miesięcy, czy mały człowiek nie mógł poczekać jeszcze dnia? Tylko jeden dzień, do zakończenia bitwy... Syknęła z bólu, zaciskając mocno zęby. Skurcz, sama nie wiedziała, który to już tego dnia. Heartfilia złapała ją za ramiona spanikowana.
Co teraz, co ja mam zrobić?! Siedź tam dzieciaku!
Błagała w myślach. Przecież nie była położną, nie miała pojęcia co robić, gdy podczas wojny jej przyjaciółka zaczyna rodzić!
- Chodź. - Wzięła pod ramię Scarlet, która z ledwością była w stanie się podnieść. Wspólnymi siłami dotarły jakoś do ściany. Erza usiadła, opierając się o nią i podkuliła pod siebie nogi, klnąc pod nosem z bólu. Poturbowana, zraniona przez przeciwników i rodząca.
Potężny huk przeszył ich uszy, a kłęby kurzu rozprzestrzeniły się po pomieszczeniu. Lucy zamarła.
Rozbrzmiał dźwięk biwy. Obie usłyszały jak ktoś powoli kieruje się ku nim.
- Ikaruga, to ja. Nie martw się, blondyneczko. To nie na Tobie pragnę się zemścić. - Kobieta o jasno różowych włosach uśmiechnęła się z satysfakcją. Spojrzała na swą ofiarę, na potężną kobietę, która w tym momencie nie była w stanie niczego zrobić.
- Nie podchodź! - Wrzask Lucy był głośny i wyraźny. Tego głosu nie mógłby pomylić. Dosłyszał go. Nawet wtedy, gdy był przed gildią. Dał radę dzięki swym delikatnym, wypracowanym, a przede wszystkim smoczym zmysłom. Bez chwili zwłoki zadał ostatni cios jakiemuś gościowi i rozejrzał się za Jellalem. Jego przeciwnikiem był Vidaldus, a ich bitwa toczyła się w najlepsze. Odwrócił się i ruszył w kierunku gildii.
- Ojj, co mi zrobisz? - Postawiła kolejny krok w swych wysokich butach, typowych dla Gejsz. Lucy wyciągnęła przed siebie jeden ze złotych kluczy, przyzywając tym samym jednego z najsilniejszych Duchów - Leo. W mig pojawił się obok niej, zaciskając dłonie w pięści.
- Cholera, cholera, choleraaa! - Mamrotał pod nosem Salamander. Znów usłyszał krzyki. Męski głos, jak przeczuwał, należący do Lokiego. Potem kilka wrzasków swej najdroższej przyjaciółki, które burzyły krew w jego żyłach. Ikaruga oczywiście nie mogła dopuścić do tego, by ktoś przeszkodził jej w zabawie zwanej "zemstą", więc zdemolowała gildię. To spowolniało Dragneel'a. Jednak najgorszym ze wszystkich krzyków, jakie dane mu było wtedy usłyszeć był krzyk Scarlet. I ta przerażająca świadomość tego, że Tytania stała się zupełnie bezbronna. Nikt inny ich nie słyszał, nikt inny nie był w stanie teraz pomóc przedrzeć mu się przez przeszkody, a tam, na dole ginęli jego przyjaciele z rąk jakiejś bladoróżowej kurwy.
- Virgo! - Co chwila przyzywała innego ducha, dalej walczyła, dalej przyjmowała na siebie niezliczone ilości mocnych uderzeń. Ikaruga urosła zdecydowanie w siłę i szkarłatna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Heartfilia ugięła się całkowicie pod ciosem Błysku Demona.
Erza nie mogła nic zrobić, leżała pod ścianą, zwijając się z bólu przy coraz częstszych skurczach, ze stróżką krwi, płynącą po jej twarzy. Lucy daje z siebie wszystko...
- Mag Gwiezdnych Duchów wyautowany. A teraz mogę zając się Tobą. - Uśmiechnęła się do Scarlet z mordem w oczach. Dziewczyna kompletnie nie wiedziała co ma uczynić w owej sytuacji.
Kobieta w białym kimonie usłyszała szelest kluczy. Odwróciła się, wbijając w blondwłosą wściekłe spojrzenie. Lucy sięgnęła do swych kluczy i ostatkami sił postanowiła, że przyzwie swego małego asa w rękawie. Dotknęła kluczem małej kałuży, która zrobiła się w skutek przeciekającego dachu.
- Aqua... - Nie zdołała dokończyć, gdyż Ikaruga przydepnęła jej nadgarstek, a klucze wypadły z rąk Gwiezdnego Maga. Jęknęła z bólu i spojrzała przeciwniczce w oczy. Nie! Auarius!
Ikagura postanowiła, że w końcu wyjmie swój miecz z pochwy. Nie będę się patyczkować z tą suką, załatwię ją, a potem zabiję Erzę i tego jej cholernego bachora!
- Płomienie Garudy!
Otoczył je ogień. Płomienie tańczyły z chaosem wokół dwóch sylwetek. Obie rozpoznała.
- Erza! - Nie mogła uwierzyć, czyżby jej własne oczy postanowiły ją oszukać? Stała przed nią kobieta o szkarłatnych, gęstych włosach, powiewających we wszystkie strony. W rękach trzymała miecz, ze zbroi Płomiennej Cesarzowej, którym uratowała jej życie. Odparła atak wroga. Ikaruga nie spodziewała się takiego obrotu sprawy i płomienie poparzyły dosyć dotkliwie jej ciało.
- Zwariowałaś?! - Blondynka przyglądała się temu, jak jej przyjaciółka bezwładnie upada na bok, przymykając oczy. Jej ręce znów spoczęły na brzuchu. Miała ciężki oddech, jakby ktoś zaciskał jej płuca, a jej czoło prócz zasychającej powoli krwi zdobiły kropelki potu. - Erza... - Wyszeptała, przypatrując się jej, jakby zobaczyła ducha. W całe to zamieszanie wbił się Natsu. Chłopak spojrzał tylko na swe towarzyszki i stanął jak słup soli.
- Nie mówcie mi... To jakieś żarty... - Wyszeptał, pusto się wpatrując w ledwie dychającą Tytanię. Heartfilia doczołgała się do przyjaciółki, klęknęła i ułożyła jej głowę na kolanach, gładząc dłonią jej zarumieniony leciutko policzek. W jej czekoladowych oczach nazbierały się łzy. Wolno spływały po jej twarzy, a później spadały na obolałe ciało Scarlet, rozbryzgując się na niej. Dragneel odwrócił się, wpatrując w nosicielkę znaku Death's Head Caucus. To był początek końca.
Mirajane wspominała tę sytuację z zamkniętymi oczami, w których znów zbierały się pojedyncze łzy.
- Ona nie zmarła - białowłosa spojrzała na Porlyusicę, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. Przeniosła niepewnie spojrzenie na szkarłatnowłosą dziewczynę, leżącą na łóżku. Gdyby nie ten kolor włosów długo zajęłoby jej rozpoznanie tej osoby. Same kości, blada jak ściana, wyglądała dosłownie niczym zombie.
- Po całej sytuacji jeszcze żyła. Resztką sił. Mogłam ją odratować, jednak wtedy jej dziecko by zmarło. - Różowowłosa odwróciła głowę, wbijając wzrok w podłogę. Po dziś dzień nie była pewna czy podjęła dobrą decyzję. To spędzało jej sen z powiek. - Nie pytałam jej o przyzwolenie na ratowanie życia, po prostu obrałam sobie za cel to, by dalej była wśród Was. Ona postanowiła, że mam uratować Namidę.
- Nie chcę by moje dziecko zginęło.
- Jeśli Ono przeżyje to Ty zginiesz. Jesteś rozdrażniona, nie wiesz co mówisz. - Skwitowała starsza kobieta, krzątając się przy miksturach leczniczych. Szkarłatna resztą sił złapała jej rękę. Porlyusica odwróciła się w jej stronę i wtedy napotkała gniewne spojrzenie Tytani.
- Masz uratować moje dziecko.
Strauss zmarszczyła brwi przyglądając się na zmianę to Lucy, to Porlyusice, a to Erzie.
- Jest wyjątkowo silna i tylko dzięki temu jeszcze żyje. Po odratowaniu Namidy dalej walczyła o swoje życie. Nie mogłam jej zostawić, ani za wiele zrobić. Sprawiłam, że popadła w śpiączkę. Nie wiem czy zdoła się z niej przebudzić. - Blondynka trzymała dłoń nieprzytomnej i gładziła ją delikatnie.
- Lucy wie od początku, a teraz wiesz także Ty. Możesz jej pomóc w przebudzeniu się. - Mirajane wpatrywała się w swą przyjaciółkę z niedowierzaniem.
Ale jak..?
Leżę tutaj już od siedmiu lat,
nie mogę nic powiedzieć, ruszyć ręką ani wstać.
Sprawny umysł mam, jednak martwe ciało,
Wszystko słyszę i czuję, po prostu wegetuję.
Nikt nie stoi, Wszyscy dobrze się bawią,
a może właśnie teraz, na pewno ktoś,
na pewno ktoś umiera!
I w czyiś ramionach wylewa łzy,
czy pomyślałeś, że to mógłbyś być Ty?
Codziennie pytam czy:
Kiedyś to się skończy?
I nienawidzę słów
,,Nic Nas nie rozłączy!"
Codziennie modlę się byś zabrał mnie ze sobą,
ludzie nie mają prawa,
ludzie zabić mnie nie mogą!
Nikt nie stoi, Wszyscy dobrze się bawią,
a może właśnie teraz, na pewno ktoś,
na pewno ktoś umiera!
I w czyiś ramionach wylewa łzy,
może On, a może Ona,
najważniejsze, że nie TY.
No i mamy prolog. Starałam się stworzyć taką dramatyczną atmosferę, jednak obawiam się, że coś mi nie wyszło. xD
A teraz tak poważnie, doznałam olśnienia i tak od paru dni wahałam się - pisać o tym, czy nie pisać. Coś jak "Być albo nie być. oto jest pytanie!" xD
W każdym bądź razie, jednocześnie przepraszam Was za to, że pomysł, który miał Was poruszyć zwyczajnie zjebałam.-. Miłego czytania, ciepło pozdrawiam, słoneczka moje. :3
Ostatnia część prologu jest jako myśli, które roją się w głowie Erzy.
W sumie zacytowałam tekst piosenki "Anastazja, Jestem" od zespołu Łzy. (Wymiękam, gdy słucham tego utworu. <3)
I na koniec pytanie do Was:
Co sądzicie o czcionce? Czy taka może zostać? Zmieniać w niej coś? :D